avatar

Ula z miasteczka Kraków

Na rowerze mam przejechane 31340.87 kilometrów w tym 681.60 w terenie.





Gminy zaliczone:



button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy koszulka.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 90.00km
  • Czas 05:50
  • VAVG 15.43km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

norweskie lato

Środa, 25 sierpnia 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 0

Fresland - Bergen - Indre Arna - Adland - Tysse - Froland


Moje dwie godziny ciągłego snu przerwał nadjeżdżający autobus. Była 5 rano. Kierowca zerkał w naszym kierunku. Ja modliłam się w duchu żeby nie wpadł na pomysł i nie zagadywał nas, nie dzwonił po policję i w ogóle żeby dał nam święty spokój. Na przystanku pojawili się pierwsi pasażerowie i to był znak, że trzeba się zbierać. Całą noc padało. Rano padało.
Zwinęliśmy śpiworki, wsiedliśmy na nasze rumaki i w drogę. W kierunku Bergen.
Na pierwszym rondzie podczas hamowania okazało się, że hamulec nie działa. Byłam zachwycona, pooglądałam to po swojemu, stwierdziłam brak jakiejś śrubki, no nic nie działa to nie działa, trzeba jechać dalej.
Na szczęście trafiliśmy na ścieżkę rowerową. Do samego Bergen mogliśmy łatwo dojechać. Po drodze mimo wczesnej pory, paskudnej pogody - na prawdę paskudnej, tłumy rowerzystów. Jechali w krótkich gaciach, albo sztormiakach :), na ogół w czymś mocno odblaskowym.
Samo Bergen przyjemne. Drewniane domki na nabrzeżu, dużo rzeźb, przystań. Sklepy jeszcze były zamknięte. Co mnie zaintrygowało...za ogromną witryną, w sklepie w zabytkowej części miasta, na wystawie leżały ogromne wiertary, kosiarki, i różne dziwne narzędzia. Później już wraz z upływającą podróżą zrozumieliśmy to zamiłowanie Norwegów do maszyn różnej maści.
Na zwiedzanie nie mieliśmy szans. Bez przerwy lało. Nasze ubrania już były mokre. Mimo czegotonierobiących rzeczy, kurtki, spodni, ochraniaczy na buty wszędzie woda. Aparat dla bezpieczeństwa wylądował w dodatkowej reklamówce, telefon też. Mapa! Mapa zamokła. Też ląduje w woreczku żyłkowym "Jan Niezbędny".
Śniadanie jemy pod jakimś daszkiem. Serki topione przywiezione z Polski, chlebek, czekolada. Wg trasy zaplanowanej pierwotnie mieliśmy wrócić się do Fresland. Rezygnujemy z tego pomysłu i zaczynamy kluczyć po mieście, w końcu trafiamy na ścieżkę rowerową w kierunku Voss.
I jedziemy w deszczu, od czasu do czasu delikatny podjazd. Na jednym z nich podjeżdża do nas na szosce starszy jegomość i zagaduje po angielsku. Pyta gdzie jedziemy i radzi jak omijać tunele. Całkiem miło się zrobiło. Pierwszy kontakt z tubylcem :)
Mijają kolejne kilometry, a my wjeżdżamy w głąb kraju. Mijamy wspaniałe wodospady i pierwszy fjord Fusafjorden. Niewiele widać, zdjęć zrobić się nie da ze względu na deszcz. Totalna kicha.
Po drodze robimy zakupy, chleb, kartusz do palnika. oznacza to, że przynajmniej będzie co jeść na wieczór :)
Resztkami sił pniemy się pod górę. Podjazdów coraz więcej. Chociaż wydaje mi się, że jadę z góry przełożenia mówią mi co innego. Przejeżdżamy przez tunel, był w miarę krótki.(W Norwegii rowery mogą poruszać się w tunelu nie dłuższym niż 1,5 km.)
Po tym odcinku padam. Jako że jest już późno rozbijamy się nad dużym strumieniem, na miejscu postojowym. Są ławki, stoliczki, nawet kibelek kawałek dalej :)
Oczywiście cały czas pada. Podczas rozbijania namiotu zjadamy tabliczkę czekolady. Co za pychota. Gorzka :)
Rozsiadamy się w namiociku, kuchenkę chowamy w przedsionku żeby nie do końca była wystawiona na deszcz. I tak sobie gawędzimy. Aż tu nasza kuchenka zaczyna buchać płomieniami i po prostu zaczyna się palić. Michał szybko wyrzuca kuchenkę z namiotu. Ja panikuję. Boję się, że wszystko wyleci w powietrze. A butla elegancko się jara, zaczyna palić się trawa - mimo, że mokra. Znowu panikuję. Michał wrzuca całe to cholerstwo do strumyka. Gaz przestaje się palić, uchodzi do wody. Uff przeżyliśmy.
Nadszedł czas na przemyślenia. Zostaliśmy cali mokrzy, bez palnika, z zepsutym hamulcem...Zaczęliśmy się zastanawiać czy nie wracać do Bergen na samolot do domu. Myśl o jeździe w mokrych ciuchach przez dwa tygodnie nie napawała nas optymizmem. Poszliśmy spać chyba o 17.


Bergen



między domkami Bergen








gdzieś po drodześ

/


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa tyrap
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]