avatar

Ula z miasteczka Kraków

Na rowerze mam przejechane 31340.87 kilometrów w tym 681.60 w terenie.





Gminy zaliczone:



button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy koszulka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Norwegia - śledzie pośród troli

Dystans całkowity:1766.67 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:105:31
Średnia prędkość:16.74 km/h
Maksymalna prędkość:60.29 km/h
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:84.13 km i 5h 01m
Więcej statystyk
  • DST 5.65km
  • Czas 00:20
  • VAVG 16.95km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

koniec

Poniedziałek, 13 września 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 9

Powrót do domu po długiej, 13 godzinnej podróży pociągiem z Gdańska...Spaliśmy na glebie przy rowerach, a później dworzec, zakupy i dom. Dziwnie jakoś tak. Dopiero teraz dotarło do mnie, że to już koniec wyprawy.

Teraz garść statystyk:

po za granicami kraju pedałowaliśmy 17 dni, w tym czasie pokonaliśmy ok. 1710 km przewyższenie całkowite wyniosło 40790 m co daje przewyższenie na km trasy 23,85 m/km. Największa pokonana przez nas różnica poziomów to 1434 m.

Nie zanotowaliśmy żądnej poważniejszej awarii na trasie, jednak byliśmy na nie przygotowani dzięki 2 sklepom rowerowym, które wspomogły nas sprzętowo:


Pozwolę sobie jeszcze dopisać parę słów o finansach.
Bilet na samolot w promocji za 15 zł + 125zł przewóz roweru + nadbagaż 70zł razem 210zł od osoby, bilet do Gdańska na pociąg 125 zł, z Gdańska 70zł; prom 270zł od osoby. W sumie na dojazd do Norwegii i z powrotem 675zł. 1200 zl wydaliśmy na zakupy jedzenia. Podliczając, mniej więcej po 1300 na głowę.
Największe poniesione przez nas koszty to zakup sprzętu, począwszy od odzieży przeciwdeszczowej, poprzez buty, opony i sakwy, ciepłe śpiwory, na zakupie palnika i karty do aparatu w Norwegii kończąc.

  • DST 28.65km
  • Czas 02:07
  • VAVG 13.54km/h
  • VMAX 37.98km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

nad morzem

Niedziela, 12 września 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 2

Pierwoszyno - Gdynia SKM Sopot- Gdańsk

W niedziele zebraliśmy się w końcu do wyjazdu do domu. Pociąg o 21 z Gdańska. Z uroczego Pierwoszyna wyruszyliśmy popołudniu. Sakwy znowu na bagażniku :) W planie było odwiedzenie Sopotu i starówki w Gdańsku.
Jechało się przyjemnie. Jedyne kłopoty pojawiały się na dworcu kolejowym, z którego podjeżdżaliśmy z Gdyni do Sopotu kolejką miejską. Pokonanie kilku tuzinów schodów z obładowanym rowerem zaliczyć można do przyjemności o wartości poniżej zera.
W Sopocie tłumy, jak na Krupówkach w Sylwestra. Dramat. Kopiliard ludzi zmierzających z Molo, na Molo...stragany ze wszystkim, nawet oscypki. Darowaliśmy sobie poznawanie uroków miasta i czym prędzej ruszyliśmy ścieżką rowerową w kierunku Gdańska. Fajnie się jechało :) widok na morze, pojawiające się co jakiś czas wejście na plaże, knajpki...i tłum rowerzystów :D normalnie korki były!!
A dalej to już ciurkiem przez Gdańsk w kierunku PKP i starego miasta.
Gdańsk zrobił na mnie duże wrażenie. Śliczne kamienice, na każdą można patrzeć godzinami. Wizytę na starówce uczciłam gofrem z olbrzymią porcją śmietany i owoców :)
A później to już tylko walka ze schodami i dworzec PKP, walka z wchodzeniem do pociągu i podróż w kierunku Krakowa.


walka ze schodami, cz.1











  • DST 22.57km
  • Czas 01:53
  • VAVG 11.98km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gdynia - Pierwoszyno

Sobota, 11 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Gdynia - Pierwoszyno - Rewa - Pierwoszyno

Rejs był męczący ale było super. Dyskoteka na pokładzie, panie w szpilkach, panowie wyeelegantowani, a my w buciorach, ciuchach rowerowych, ze śmierdzącymi skarpetami. Samo życie :)
Ale zjedliśmy w restauracji schabowego z ziemniakami i fura surówek. Z wrażenia aż zalałam sobie herbatę zimna wodą...
Koło 6 zaczęliśmy się zbierać, ja zdecydowałam po całej nocy przemyśleń, że jednak chce pamiątkowego łosia ze statku, więc pobiegliśmy jeszcze do statku. A później już tylko po rowerki i wyjazd z portu.
Jakoś sobie poradziliśmy na polskiej ziemi i polskiej drodze mimo, że dziurawa i koleista.
Dostaliśmy zaproszenie do Pierwoszyna, do rodziny Michała. Więc czym prędzej tam pomknęliśmy na naszych rumakach.
A później było oglądanie okolicy i już tylko leniuchowanie.




promu ślad




port w Gdyni


Do Norwegii tędy dojadę??

  • DST 56.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 18.67km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

odpływamy

Piątek, 10 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Erinksboda - Karlskrona


Do Karlskrony 48 km. Nie śpieszymy się, prom odpływa dopiero o 20. Chcemy tylko kupić bilety, a później gdzieś usiąść i czekać.
W nocy padało. Chmury gęste, nie widać szans na poprawę. Namiot musimy składać mokry, do tego cały się brudzi przy składaniu na glebie. My już jesteśmy mokrzy. Zakładamy wszystko ochraniające ubranie :) obrzydlistwo.
Czas jechać. Droga mija stosunkowo szybko, ale mało przyjemnie. W końcu docieramy na przedmieścia. Jako, że nie widzimy żadnej alternatywy wjeżdżamy na drogę ekspresową. Oj trąbią na nas oj trąbią. Ale nie bardzo mamy wyjścia. Zaciskamy zęby i mijamy trzy kolejne ronda. Cały czas jadąc za znakami wskazującymi port z promem do Gdyni.
W końcu kawałek ścieżki rowerowej. Możemy bezpiecznie jechać :) do portu. I nasz prom już stoi, i czeka. Jest ogromny :) Zachwycamy się, kupujemy bilety - drożej niż w internecie ;/ 550 zl za nas i za rowery.
Burczy nam w brzuchach, więc po wydaniu ostatnich złotówek, wracamy do mijanego centrum handlowego, żeby wydać ostatnie korony. Objadamy się hamburgerami, lodami, ciastkami. Była dopiero 14 a my już nie mieliśmy co robić. Wróciliśmy do portu, w poczekalni zostawiliśmy rowery, umyliśmy się, ja pożegnałam się z moimi butami górskimi, w których przez ostatnie 5 lat przebiegałam Beskidy i Tatry. Zostały samotne w śmietniku nad brzegiem morza...
O 18 zaczęli wpuszczać na prom samochody, więc również ustawiliśmy się w kolejce. Później wjazd po platformie na prom, rowerki zamocowane, a my mogliśmy udać się na zwiedzanie statku i znalezienie swoich fotelików.
Prom super, restauracje, sklep, milion automatów do gry, elegancko i drogo, ale fajnie :)
Gdy ruszamy, trochę buja, ale przede wszystkim słychać niemiłosierny huk silników. Nie da się spać. Szwędamy się po pokładzie, robimy zdjęcia, wydajemy resztki w sklepie wolnocłowym :D na napoje.
A później kładziemy się na dywanie między super "wygodnymi" fotelami i zasypiamy.



ostatni poranek w Szwecji wita nas deszczem


już blisko









/

  • DST 157.00km
  • Czas 09:04
  • VAVG 17.32km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

jeszcze dalej

Czwartek, 9 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Donarp - Ljungby - Erinksboda


Kolacja z dnia poprzedniego była świetna. Makaron, tuńczyk w oleju, do tego sos cztery sery z brokułami. Długo się oblizywaliśmy, mimo że sos był zimny bo skończyła się benzyna i nie dało się już gotować. Dziś zostały do umycia garnki, plastikowe miseczki.
Pobudka o 6. Dziś musimy przejechać tyle ile damy radę, tzn jak najwięcej. Po 7 jesteśmy gotowi do drogi.
Mijamy miasto Ljungby, a po drodze kolejne kurchany, kamienie ze znakami runicznymi, kamienie milowe.
Mimo, że pod wiatr staramy się pedałować ile sił w nogach. Docieramy do pięknego jeziora Asnen, i jedziemy przez jego środek :) tzn przez wyspę i mosty łączące brzegi. Na tym terenie jest również rezerwat. Wspaniała okolica. Udaje nam się zobaczyć nawet walkę kota z lisem, który uciekając przed nami wtargnął na kocie terytorium. Bardzo dużo grzybów po drodze. Prawdziwki od tych małych do tych o ogromnych kapeluszach. Całe rodziny kozaków, krakowiaków, podgrzybków. A ja rozpaczam, bo nie mogę ich zabrać ze sobą.
Kawałki drogi podjeżdżamy dość ruchliwą drogą, na której nie ma ani kawałeczka pobocza. Zdecydowanie mi się nie podoba. Na szczęście po 20 km, odbijamy na poboczne drogi. I znowu świetnie, jeziora, domku, pasące się konie, grzyby, las.Sielanka. Docieramy do miejsca planowanego noclegu, gdy już zapada zmierzch. Na liczniku 157 km. Małe jeziorko. Rozbijamy namiot na strasznej krzywiźnie. Rzeczy prawie zsuwają się w jednym kierunku. Gotowanie i padamy do worów, na ostatnią noc w Szwecji.


przed startem


kamień z pismem runicznym


Marie z Nutellką


przed wieloma nie funkcjonującymi już gospodarstwami ustawia się bańki na mleko


popas rumaków




/

  • DST 104.30km
  • Czas 06:03
  • VAVG 17.24km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szwedzki film drogi, w kierunku Karlskrone

Środa, 8 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Ambjornarp - Gislaved - Dorarp, jez. Vidastern



Szukając drogi do Gislaved wylądowaliśmy na jakimś szutrowym skrócie, którym męczyliśmy się przez 16 km zanim dotarliśmy do głównej drogi. 30 km szybko minęło. Znowu miasteczko, a to oznacza ruch, samochody, trudności ze znalezieniem właściwej drogi. Na stacji benzynowej próbujemy ładować telefon, po 10 minutach odłączają nam prąd. Cóż jedziemy dalej, do ICA na zakupy. Tam w sklepie prosimy panią, żeby podłączyła telefon, na szczęście nie ma problemu. Robimy duże zakupy, w tym osiem rożków o smaku śmietankowo-truskawkowym, wcinamy po kolei. Rozrabiamy resztki Izostaru do bidonów, jeden się już całkowicie zagrzybił, trzeba wyrzucić.
Gislaved jest pełne rowerów, przy szkołach widać ich dziesiątki. Jest też miasteczkiem wielokulturowym, na ulicy mijamy ludzi wszystkich kolorów. Prawdziwa mozaika.
Po drodze zaglądamy jeszcze do biblioteki. Ceregiele. Pani zapisuje nr legitymacji Michała, pyta jak długo będziemy korzystać z sieci, odpala komputer. W Norwegii nie było takiego problemu. Po prostu wchodziło się do biblioteki i korzystało :)
Przeglądamy pocztę, dowiaduję się że na 14 września muszę być w Katowicach na spotkaniu z promotorem, dowiadujemy się też jakie są stany naszych kont, oraz co tam słychać na bikestats i w polskiej piłce nożnej. Obmyślamy przede wszystkim trasę do domu czy Ystad czy Karlskrone. Wybór pada na to drugie miasto. Prom poza tym jest tańszy, no i płynie do Gdyni, a nie do Świnoujścia.
Najtańszy bilet jest na piątek, zatem musimy mocno wyrwać do przodu, żeby mniej więcej zdążyć. Mamy do przejechania jeszcze 240 km. Damy radę.
Gubimy się w mieście. Pomaga nam mężczyzna zagadnięty na stacji benzynowej, każe jechać za swoim samochodem, a później na prostej już drodze pokazuje kierunek. Super, bardzo życzliwie. Później znowu się gubimy i znowu ludzie życzliwie nam pomagają.
Na wieczór dojeżdżamy do jeziorka położonego w pobliżu autostrady. W oddali słychać szum przejeżdżających samochodów. Ale jest dobrze, spokojnie. Noc gwieździsta i komarzysta :)



poranek na kąpielisku





grzyby rosną przy drodze


znowu stado żurawi



/

  • DST 133.00km
  • Czas 07:26
  • VAVG 17.89km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

zimny prysznic

Wtorek, 7 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Vara - Ulrkehamn - Ambjornarp

Nieszczególnie się spało tej nocy przy drodze. Ruch zaczął się koło 6 na dobre. Chyba traktory z całej Szwecji ruszyły ze zbożem do silosa w Vara. Koszmar. Zbieramy się zatem wcześniej. Wyruszamy przed 9.00.
Odwiedziny w miasteczku, całkiem przyjemnym, zakupy w ICA, i w drogę. Fajnie się jedzie, mimo, że Michał marudzi, że trochę powoli. Robimy sobie odpoczynek w lesie, i paszę z całego litra jogurtu, z wkrojonym banankiem. Całkiem dobrze krzepi.
Gdy docieramy do stacji benzynowej z nadzieją na naładowanie telefonu, rozczarowanie. Na stacji nie ma gniazdka ani na zewnątrz,łazienki też nie ma. Trudno. Jakoś wytrzymamy, bez pindżerowania. Kupujemy jeszcze papier toaletowy, 8 rolek. No na pewno ich nie zużyjemy, ale Michał uważa, że tak było najtaniej. No skoro tak, to ładuje ośmiopak na bagażnik. Ślicznie wygląda.
Kolejny odcinek to trasa do Urlikehamn, większego miasta na naszej drodze. Całkiem fajne, położone na brzegu jeziora Asunden. Zaglądamy na kolejną stację benzynową. Na chodniku już zauważam że Miśkowi wkręciła się linka, którą przywiązany był namiot w kasetę. Dobrze, że nie stało się to na jezdni. Na stacji Peem, na której znowu nie było gniazdka, Michał naprawia, rower, reguluje co trzeba, smaruje, i mocuje namiot tylko moją porwaną i tak już linką. Mamy nadzieję, że jakoś uda nam się dojechać do celu, przynajmniej dzisiejszego. Tymczasem w miasteczku znajdujemy świetną ścieżkę rowerową 30 km, trochę jakby nam nie po drodze, ale modyfikujemy planowaną trasę i już wszystko jest ok. Ścieżka idealnie równa, prosta droga wiodąca przez rezerwat. Po drodze dużo miejsc postojowych, a nawet WC i prysznic. Nie no prysznic za darmo. Sprawdzamy jest ciepła woda. Błyskawiczna decyzja o kopaniu, wskakujemy pod wodę, namydlamy się i cudowne uczucie szybko mija, bo zaczyna lecieć zimna woda. Klnę na funty. Spłukuje powoli pianę. Brrrr. Ubieramy się ciepło, chustki na głowy i dalej, w poszukiwaniu noclegu.
Tym razem przesadziliśmy, bo za nim znaleźliśmy wolne miejsce nad kolejnym jeziorem było już ciemno. Rozłożyliśmy się na kąpielisku. Domy były bardzo blisko, ale jakoś po cichu daliśmy radę się rozbić.
Komary oczywiście dręczyły nas niemiłosiernie.






świnie w Vara :]


kamień milowy


Ulricehamn, jez. Asunden



żurawie

/

  • DST 120.00km
  • Czas 06:22
  • VAVG 18.85km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

pod wiatr

Poniedziałek, 6 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Jakobsbyn - Vanersborg - Tun - Stora Levene - Vara


Noc zupełnie spokojna i przyjemna, przed nami poranek i codzienne czynności, które wykonujemy bez dyskusji. Każdy wie co ma robić :) Spakowanie całego bałaganu, załadowanie rowerów zajmuje nam zwykle koło 40 minut.
Dziś misja, duże miasto po drodze, w którym mamy zamiar wymienić pieniądze i skończyć z płaceniem kartą.
Najpierw próbujemy się wydostać z okolicy Jakobsbyn, kluczymy, robimy kolejne ósemki, wydaje nam się że jeździmy w kółko po ogromnej płaszczyźnie, na której widać tylko wiatraki i ogromne pola zbóż. W koło bardzo duże gospodarstwa, pola żyta, owsa, czasami duże pastwiska. Drogi prowadzące do domów najczęściej obsadzone są drzewami tworzącymi piękne aleje.
Na kolejnym rozjeździe nie wiemy już gdzie jechać. Nasz mapa w niczym nie pomaga. Podjeżdżamy do jednego z gospodarstw i pytamy o drogę, pani płynną angielszczyzną tłumaczy jak jechać. Uff, udaje nam się wyjechać z tego labiryntu. 50 km jedziemy do Vanesborgu bez wody, i mocno głodni. Po drodze nie ma ani jednego sklepu, nic, nie ma źródełka. Tylko pola, a później długo, długo las.
Robimy co możemy żeby jechać szybko, ale wiatr jest tak duży, że skutecznie nas hamuje. Czasami trudno przekroczyć 15km/h, wleczemy się aż do Vanesborga. Tam w jedynym otwartym po 14 banku wymieniamy złotówki na korony szwedzkie ooo tak będzie wspaniale, będziemy wydawać!!! :D Prosto do ICA na zakupy. Fura jedzenia ląduje w sakwach. Część zjadamy od razu na parkingu pod sklepem :D
A później dalej w drogę. Znowu wieje. Zgroza, nie da się jechać, mimo, że płasko jak na stole. Chowam się za Michała żeby było mi łatwiej jechać. Tak pokonujemy kolejne kilometry.
Robimy odpoczynek przy lotnisku wojskowym. Marie z nutella. Banany. Jesteśmy w niebie :)
Dalsza droga wiedzie klimatyczną okolicą. Dużo starych dębów, kamieni milowych przy drodze, starych gospodarstw, las jest gęsty i ponury. Czuć ducha historii.
Zbliżaliśmy się do kolejnego miasteczka, więc musieliśmy się szybko rozbić gdziekolwiek. Po drodze nabieramy wody na cmentarzu, bo jakoś nigdzie po drodze nie było strumienia ani stacji benzynowej. Parkujemy w pierwszym lepszym miejscu, chociaż troszkę oddalonym od drogi.
Micha z ciepłym na kolację i zasypiamy.



wysepka na jeziorze Vaner


rumaki gotowe do drogi


jedna z wielu alei


dzikie gęsi


kudłate krowy :)


wiatrakowy krajobraz



/

  • DST 95.00km
  • Czas 04:58
  • VAVG 19.13km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

sława puka do drzwi :D

Niedziela, 5 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 1

Gustavsfors - Mellerud - Jakobsbyn jez. Vänern


Niedziela. Słonko ślicznie świeci. Decydujemy, że będzie to dzień odpoczynkowy, nigdzie nie będziemy się śpieszyć, nigdzie nie będziemy gnać, dokąd dojedziemy to tyle będzie i kropka. Rano rozpusta, słodkie chwile, herbata, pranie, mycie w jeziorku. W wodzie były jakieś małe żyjątka, więc do gotowania cedziliśmy wodę przez gęsty bandaż. W końcu po tylu dniach wyschnął nam namiot. Do 12 leniuchujemy.
W końcu ubieramy komplet czystych ubrań. I powolutku suniemy w kierunku drogi asfaltowej, a później powoli do przodu, do oddalonego o 16 km Bengsfors.
W miasteczku zatrzymujemy się na stacji benzynowej, ładujemy telefon, wcinamy całą czekoladę, zapijamy owocową maślanką, rozmawiamy o tym co będzie po powrocie do Polski. Grzejemy się w słonku. Gdy się zaczynamy zbierać, podchodzi do nas sympatyczna blondynka i zagaduje po szwedzku. No nie pogadamy proszę pani. To po angielsku, coś tam nam udaje się ustalić. Pani pracowała nad katalogiem przedstawiającym uroki okolicy, robiła zdjęcia różnych aktywności, którymi zajmują się ludzi na pobliskich terenach. Chciała nam rowerzystom, zrobić foto do katalogu :D Ale mieliśmy radochę! Poprosiła żebyśmy się ładnie ustawili przy pobliskim pomoście, tak ładnie na tle wody, z rowerkami. Kilka uśmiechów i tak oto zaczęła się nasza sława :D Przez połowę dnia mieliśmy z tego duży ubaw, dobrze że się przebraliśmy w czyste ciuchy rano, bo byłby wstyd przed Szwedami :D
Droga mijała spokojnie, powoli, leniwie, drogą nr 164 w kierunku Mellerud.
Byliśmy prawie już nad jeziorem Vänern, 3 co do wielkości jeziorem w Europie. Przejechaliśmy koło dużej posiadłości, ogromnego pola golfowego i przez przypadek wjechaliśmy do małej przystani, wypełnionej domkami na wodzie, jachtami. Nie było widać drugiego brzegu jeziora, tylko latarnie jeziorną i błękitną dal. Było pięknie. Pierwsza rzecz jaka urzekła mnie w Szwecji to to jezioro.
Niestety nie mogliśmy znaleźć tam miejsca na namiot. Zrobiliśmy kilka kółek po okolicy, drogami, których absolutnie nie było na naszej mapie. I tak dobre anioły nas pokierowały, w pełne uroku miejsce.
Komarów była masa, ale dobrze opakowani dawaliśmy sobie z nimi radę, szybkie przygotowanie michy, makaron z sosem i parówkami, pyszność :D i już zasypiamy.



Daniele hodowlane


jez. Vänern





/

  • DST 104.00km
  • Czas 06:13
  • VAVG 16.73km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zmęczenie

Sobota, 4 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Djupfors - Amostsfors - Arjang - Gustavsfors


Noc jakoś udało się przespać w spokoju, może kilka razy przejechał pociąg. Nie było to jakoś niesamowicie uciążliwe. Wyspani, najedzeni ruszyliśmy dalej przez Szwecję.
Ja i tak cały czas myślami byłam w Norwegii, kombinowałam co zrobić żeby tam wrócić, czy w góry, czy na rower, czy do pracy...Myślałam o tym co udało nam się zobaczyć i o tym jak wiele jeszcze do zobaczenia zostało. I wkurzałam się, że jestem w jakiejś Szwecji i im bardziej o tym myślałam, tym gorzej mi się jechało.
Po 60 km byłam wyczerpana i bez przerwy marudziłam. Michał obiecał, że jak tylko znajdzie się miejsce to rozbijamy namiot. I tak przez 40 km szukaliśmy kawałka miejsca, i mimo że byliśmy już w płaskiej Szwecji, nie było to łatwe. W końcu zaryzykowaliśmy i zjechaliśmy gdzieś w kierunku jeziora Silken. 10 km przez las, jeziora w ogóle nie było widać, zaczynało się znowu ściemniać. Ale byłam zła. W lesie nie chcieliśmy spać, bo znowu byśmy zmarzli, chodziło nam o kawałeczek plaży, łąki...Dotarliśmy do miejscowości Vavrik, gdzie zaskoczył nas widok białego kościółka położonego na cyplu. Uroczo. W pobliskim budynku trwało wesele. Nic dziwnego, takie miejsce musi być popularne wśród nowożeńców. Szukaliśmy księdza, bo liczyliśmy, że gdzieś przy kościele się rozbijemy, niestety nikogo nie było. Na szczęście trochę dalej znaleźliśmy kawałek plaży z pomostem, domek był oddalony może o 100 metrów, ale nikogo tam nie było. Szybko się rozbiliśmy, żeby nikt nie miał okazji nas przeganiać. Micha pełna ciepłego jedzonka i w końcu śpiworek. Zasypiamy, jak zwykle - błyskawicznie.




Vavrik, jez. Silen




noclegowo





/