
Ula z miasteczka Kraków
Na rowerze mam przejechane 31340.87 kilometrów w tym 681.60 w terenie.
Gminy zaliczone:










Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2024, Maj2 - 0
- 2018, Sierpień8 - 0
- 2018, Lipiec4 - 0
- 2018, Czerwiec2 - 0
- 2016, Sierpień3 - 1
- 2016, Lipiec3 - 0
- 2016, Czerwiec5 - 0
- 2016, Maj9 - 0
- 2016, Kwiecień20 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń3 - 0
- 2015, Grudzień3 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik9 - 0
- 2015, Wrzesień5 - 0
- 2015, Sierpień19 - 1
- 2015, Lipiec13 - 0
- 2015, Czerwiec11 - 0
- 2015, Maj3 - 0
- 2015, Kwiecień6 - 0
- 2015, Marzec7 - 1
- 2015, Luty1 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik6 - 0
- 2014, Wrzesień8 - 0
- 2014, Sierpień2 - 0
- 2014, Lipiec22 - 4
- 2014, Czerwiec18 - 2
- 2014, Maj17 - 0
- 2014, Kwiecień12 - 0
- 2014, Marzec20 - 0
- 2014, Luty17 - 2
- 2014, Styczeń9 - 9
- 2013, Grudzień16 - 4
- 2013, Listopad20 - 0
- 2013, Październik16 - 2
- 2013, Wrzesień21 - 1
- 2013, Sierpień22 - 2
- 2013, Lipiec26 - 11
- 2013, Czerwiec19 - 3
- 2013, Maj24 - 2
- 2013, Kwiecień21 - 4
- 2013, Marzec21 - 8
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń19 - 8
- 2012, Grudzień15 - 9
- 2012, Listopad21 - 9
- 2012, Październik23 - 9
- 2012, Wrzesień18 - 1
- 2012, Sierpień27 - 17
- 2012, Lipiec19 - 1
- 2012, Czerwiec24 - 9
- 2012, Maj28 - 21
- 2012, Kwiecień19 - 17
- 2012, Marzec21 - 4
- 2012, Luty2 - 3
- 2012, Styczeń2 - 5
- 2011, Grudzień10 - 2
- 2011, Listopad14 - 2
- 2011, Październik16 - 2
- 2011, Wrzesień12 - 1
- 2011, Sierpień17 - 5
- 2011, Lipiec19 - 19
- 2011, Czerwiec12 - 10
- 2011, Maj14 - 12
- 2011, Kwiecień19 - 7
- 2011, Marzec22 - 12
- 2011, Luty20 - 0
- 2011, Styczeń10 - 1
- 2010, Grudzień1 - 0
- 2010, Listopad3 - 1
- 2010, Październik12 - 4
- 2010, Wrzesień18 - 16
- 2010, Sierpień20 - 16
- 2010, Lipiec28 - 13
- 2010, Czerwiec27 - 8
- 2010, Maj23 - 10
- 2010, Kwiecień17 - 0
- 2010, Marzec4 - 1
- 2009, Grudzień1 - 0
- 2009, Listopad3 - 5
- 2009, Wrzesień4 - 0
- 2009, Sierpień6 - 5
- 2008, Grudzień1 - 1
- 2007, Grudzień1 - 0
- 2006, Grudzień1 - 0
- 2006, Październik1 - 0
- 2006, Wrzesień1 - 0
- 2004, Grudzień1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Norwegia jak te kwiaty 2012
Dystans całkowity: | 1354.65 km (w terenie 49.60 km; 3.66%) |
Czas w ruchu: | 87:33 |
Średnia prędkość: | 15.47 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.60 km/h |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 71.30 km i 4h 36m |
Więcej statystyk |
- DST 34.03km
- Czas 01:50
- VAVG 18.56km/h
- VMAX 39.22km/h
- Sprzęt ko(l)siarka
- Aktywność Jazda na rowerze
pracka i ang
Środa, 14 października 2015 · dodano: 14.10.2015 | Komentarze 0
Kategoria po mieście, Norwegia jak te kwiaty 2012
- DST 18.50km
- Czas 01:25
- VAVG 13.06km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
to ostatnia niedziela
Niedziela, 2 września 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 1
To ostatnia niedziela...ostatni dzień w Norwegii. Kto wie na jak długo musimy się rozstać :( Ale wiem, że wrócimy :) kiedyś.Zbieramy się leniwie, sprzątamy, czyścimy gary, pakujemy się. Przebieramy w miarę czyste rzeczy. Obstawialiśmy, że do lotniska jest ok 20km, a tu psikus. Już po godzinie jesteśmy na miejscu. Najważniejsza rzecz - kartony. Jedziemy szybko, bo jak nie ma to klops, sklepy pozamykane, skąd w niedzielę pośrodku niczego wyczarować dwa ogromne kartony na rowery?! Wymyślamy co zrobimy w razie czego, że pojedziemy do dużego miasta autobusem, a tam to już coś się może znajdzie.
Ale są :D nasze kartoniki, pocięte pogniecione, ale są nasze, cudne kartony :D Kartony z listem z Łotwy heheh, dobrze się im spało na nich na pewno. Nie bardzo wtedy rozumiałam poco spali na tych kartonach, skoro lotnisko jest otwarte i można się na nim przekimać.
Pakowanie, składanie. Odkręcanie pedałów trwa wieki, zapiekły się prawie na amen. Sklejamy kartony, ładujemy i już jesteśmy gotowi. 20 h przed odlotem jesteśmy zwarci i przygotowani :) i co teraz... Misiek odkrywa FreeWiFi jest dobrze, będzie zajęcie na całą noc hah. Szkoda tylko, że jak się okazało lotnisko jest zamknięte między 24-4 rano. Plan spania na hali legł w gruzach. Śpiwory zaklejone, niech to szlak. Ładujemy bagaże na wózek i ustawiamy w bezpiecznym miejscu, czyli w holu klatki schodowej parkingu. Zaliczyliśmy spacer, drzemkę pod parkingiem, obiad, kolacje. Wieczorem siedzieliśmy na necie i wymyślaliśmy nowy plan podróży, na przyszłość na zaś, gdzieś gdzie jest morko, zimno, okropnie i wstrętnie no i się wymyśliło nam. A później jak tam dotrzeć, gdzie tam jeździć, kiedy najlepiej. Do 23 śmignął czas, że hej.
Ułożyliśmy sobie posłanie z kartonów z rowerami, nawet wygodnie było tylko troszkę chłodno. O 24 się zaczęło, prawie jak zasypiałam. Polacy w natarciu i Hiszpanie, taaak. Tam i nazad w poszukiwaniu miejsca do przeczekania tych czterech godzin. Góra, dół, trzaśnięcie drzwi i tak do 2. Później się już mniej więcej wszyscy ułożyli i spali, chłopy nad nami chrapały, bączyły i w ogóle był sielski klimacik. Ratunku! O 4.30 wszyscy poszliśmy do hali lotniska, gdzie mogliśmy w lepszych warunkach dogorywać czekając na samolot.
W Pyżowicach na lotnisku czekał na nas Adam - aniedam raczej :P urwał się z pracy żeby nas odebrać. Dzięki Ci Adam!! Jesteś najlepszy :D Wyrzucił nas prawie przy autobusie do Krakowa, więc dalej z tymi kartonami do autobusu, kierowca coś pokwękał - jakby za to miał płacone, ale zabrał nas z całym inwentarzem. W Krk skręciliśmy rowerki, co prawda ledwo, ledwo bo hamulce nie działały, ale poco komu hamulce :D Najpierw do Moaburgera, na najlepsze burgery pod słońcem najeść się do oporu, a później do cerro na ploteczki.
W końcu dom...

ostatni biwak

skrzynka na listy z morskim motywem

info od braci Łotyszy

małe to lotnisko, samoloty parkują na parkingu :P

mój skrzat :*

wieża kartonowa :)
Kategoria Norwegia jak te kwiaty 2012
- DST 62.47km
- Czas 04:29
- VAVG 13.93km/h
- VMAX 43.30km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
nad morzem
Sobota, 1 września 2012 · dodano: 18.09.2012 | Komentarze 0
Przywitało nas słońce. Oznaczało to tylko i wyłącznie dobry dzień, nic nie mogło popsuć takiej pogody :D Działaliśmy w żółwim tempie, zakupy, śniadanie, Miśkowe dłubanie w rowerach, moje przechadzki do miasteczka. Son w okresie renesansu było znaczącym portem, obecnie jest znane bardziej jako miasteczko zamieszkane przez artystów. Wcale się nie dziwie, wąskie uliczki, białe domy, zapach smażonych ryb, kompletna cisza. Nie chciało mi się opuszczać tego miejsca, bo na prawdę było uroczo.Rano jeszcze zamieniłam kilka słów z Wojtkiem, szedł już w kierunku drogi, która miała go zaprowadzić do Malmo w Szwecji.
My też musieliśmy ruszać. Było płasko, ale przyjemnie :) więc do Moss dojechaliśmy w miarę sprawnie. To dosyć duże miasto portowe z ciekawą zabudową, uliczki wypełnione małym domami w kolorze bordowym. Przejechaliśmy chyba przez jakąś zabytkową dzielnicę :) szukając promu. No i szczęście, bo tyle co wpłynął nasz, który miał nas przetransportować do Horten. Bilet kosztował tyle co dla pieszego, czyli ok 15 zł od sztuki. Przy wjeździe zagadnął nas miły Pan Norweg na szosce, pytając skąd, dokąd, jak i dlaczego podróżujemy :) Ja opowiadałam,a on gapił się na osprzęt w rowerze. Pewnie myślał, że muszę mieć moc w nogach tajemną skoro toczę się na takiej dryndzie :D
Rejs minął szybko, naładowaliśmy w tym czasie telefon :) i już mogliśmy stanąć po drugiej stronie Oslofiordu. W Horten domki jak marzenie, białe albo w delikatnych musztardowych odcieniach, wszędzie kwiaty. Wybrzeże wyglądało zupełnie inaczej niż u nas, tak przyjaźnie, elegancko, jednolicie kolorystycznie, a nie pstrokato.
Jechaliśmy ścieżką wzdłuż wybrzeża, dosłownie bo leśna dróżka prowadziła tuż przy plaży :D Kolejne miasteczko nadmorskie - Åsgårdstrand, kurort z jachtami, motorówkami wszystko w przyjemnej bieli komponującej się pięknie z błękitem morza. W tym zakątku Norwegii przez pewien okres swojego życia mieszkał Edward Munch. Na uliczce gdzie znajduje się jego dom, skrzynki pocztowe ozdobione są motywami z jego obrazów. Zatrzymaliśmy się na chwilę nad wodą, żeby wchłonąć trochę atmosfery tego miejsca. Panowie grali w bule, popatrzyliśmy trochę ;)
Dalej w drogę do Tonsberg, znowu wzdłuż wybrzeża. Jedziemy leniwie, jakby ktoś wszystkie siły z nas wypompował, może przez wiatr, może dlatego, że lotnisko coraz bliżej...
Tonsberg piękne! Rolf polecił nam odwiedzić to miasteczko, a może już miasto. Miasto - bo był tam pierwszy McDonald na naszej drodze jaki udało nam się spotkać. Tonsberg uważa się za jedno z najstarszych norweskich miast, założone przed 871 rokiem, wspominane jest w sagach Vikingów. Niestety żadnego Vikinga nie spotkaliśmy :) Sam rynek był remontowany niestety, ale nadbrzeżną starówkę można było podziwiać. Jako, że była to słoneczna sobota, spacerowiczów było sporo, a restauracje zapełnione.
Szukaliśmy sklepu, żeby zrobić ostatnie zakupy. Ogarnęło nas szaleństwo i zafundowaliśmy sobie piwko na uroczysty wieczór, dla rodziców kiełbachy z renifera i łosia, słoik dżemu z moroszki dla nas na pożarcie, żeby powspominać norweskie smaki w domu.
Jechaliśmy w dobrych humorach. Miejsce trafiło się w zatoce, przy jakimś rezerwacie - idealnie równo, widok na mały port, nawet kran ze słodką wodą. Miód malina :D

no i w końcu zrobiłam sobie zdjęcie

Son

Son Kro - restauracja



naprawy

Moss

promem do Horten



Dom Edvarda Muncha




grają w bule

cacko w Tonsberg




leśne poszukiwania miejsca na namiot

miejscówka
Kategoria Norwegia jak te kwiaty 2012
- DST 114.45km
- Czas 07:16
- VAVG 15.75km/h
- VMAX 50.60km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
podjazd w operze
Piątek, 31 sierpnia 2012 · dodano: 17.09.2012 | Komentarze 0
Dzień wcześniej umówiliśmy się na godzinę 7 rano na pożegnanie. Pożegnanie i poznanie, bo żona Rolfa, która w czwartek była do późna w pracy, już na nas oczekiwała. Pomachaliśmy na pożegnanie, zapisaliśmy adres, planując skrycie, że za ciepłe przyjęcie, serdeczność i otwarcie drzwi swojego domu dla obcych ludzi spróbujemy podziękować ;) To niesamowite, że ktoś ot tak spotkany na ulicy, zaprasza cię do siebie. Wiara w ludzi od razu powraca :DRuszyliśmy na wskazaną przez Rolfa drogę, która wiodła stromo pod górę, po korzeniach i kamieniach, więc szybko daliśmy sobie spokój z walką z podjazdem. Skupiliśmy się na wtarabieniu. Przy dróżce można zobaczyć zrekonstruowane urządzenie, którym 200 lat temu przenoszono między jeziorami drewno, które ostatecznie trafiało do Oslo. Bale były transportowane przez przenośnik napędzany dwunastoma kołami wodnymi. Urządzonko pokazał nam dzień wcześniej Rolf i opowiedział co i jak :)
No i jechaliśmy dalej między jeziorami, przez piękny las. Było chłodno i rześko, zwłaszcza na zjazdach :) W sumie to jak popatrzyć na przewyższenia to był jeden wielki zjazd :D cudowny i to po szuterku 20 km.
Do Oslo mieliśmy dosłownie parę km normalną, nudną jak flak z olejem drogą. Przez miasto prowadził tajemniczy szlak, który raz był poprowadzony ścieżką rowerową innym razem normalną drogą więc trzeba było być czujnym, żeby się nie zapędzić gdzieś w kozi róg nieznanych zakamarków dużego miasta. Przetoczyliśmy się sprawnie przez zatłoczony Park Vigelanda, najczęściej odwiedzane miejsce w Oslo. Setki Japończyków. Tacy dwaj skośnoocy, stali i gapili się na mnie, jakby nigdy baby na rowerze nie widzieli i obgadywali perfidnie. Platfusy jedne!
Michał nie cierpi zwiedzać, a zwiedzanie na rowerze, zauważyłam, wzbudza w nim wiele emocji - negatywnych. No ale jak już przybyliśmy do tej stolicy naszego norweskiego świata, to czemu się nie pokręcić po mieście. O jak źle i niedobrze było z tymi samochodami, światłami, korkami, wszystkim tym miejskim. Przeciskaliśmy się w poszukiwaniu ratusza, dobra zaliczyliśmy. Popatrzyłam na Miśka, a mina jego mówi ")**&^%$#@@#A!". To jeszcze tylko sklep z pamiątkami i tylko jeszcze operę zobaczyć, bo to muszę zobaczyć. I w tym sklepie z pamiątkami...obietnica sprzed dwóch lat została spełniona. Został zakupiony dla mnie sweter w norweskie wzorki i takie tam różne bohomazy :D Szczęście! ratatatata moja nowa kreacja :D
A znaleźć operę wcale nie było tak łatwo, bo w jej okolicach trwa przebudowa drogi, krążyliśmy i krążyliśmy. Aż w końcu budynek objawił się w całej okazałości :) Piękny. Misiek od razu wjechał na samą górę, nie zdążył przeczytać informacji, że nie wolno jeździć na terenie budynku rowerkiem. Ja do niego macham żeby złaził, On do mnie macha żebym przyszła... No i klops. Chyba się domyślił, że coś jest nie tak bo zjechał w końcu. Zrobiliśmy operowy, godzinny postój na Marie z dżemem - jak zwykle.
Wyjechaliśmy z Oslo za szlakiem prowadzącym do Moss, który był równoległy do drogi E6. Udało się tam trafić do Norwegian Outlet, królestwa wyprzedaży. O mateczko jak tam tanio było, nawet taniej niż w Polsce. Zrobiliśmy małą rundę, ale nic nie wpadło nam w oko, no i rowery zostawiliśmy nie przypięte... No i obiecaliśmy sobie tu wrócić :D
W końcu zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na namiot. Zaznaczonych na mapie pól kempingowych jakoś nie znaleźliśmy. Udało się nam za to dotrzeć do miejscowości SUN, położonej nad morzem. Misiek poszedł do sklepu na szybkie zakupy i zasięgnąć języka jak dojechać do Moss, bo tam gdzieś jest kemping. Chłopak ze sklepu poradził nam, że nie opodal jest fajna miejscówka nad wodą, gdzie można się rozbić. Trochę się obawiałam, bo tak prawie w centrum wiochy się rozbijać z namiotem to kiepski pomysł. Ale gość powiedział, że jakby ktoś przyszedł do nas i chciał nam wmłócić to mamy się powoływać na niego, tzn na Hassana vel Simba ze sklepu EuroPris :D No i posłuchaliśmy Hassana - na szczęście, bo miejsce okazało się na prawdę super. Widok przedni, prawie idealnie równo, spokój, co prawda nie było wody słodkiej tylko morze słonej co oznaczało brak ciepłej kolacji, ale i tak było pięknie.
Na wieczór kanapki z makrelką w pomidorach, pasta z kawioru - słona jak cholera i bez wyraźnego smaku,no ale z kawioru. I pojawił się Wojtek. Tajemniczy gość usiadł najpierw parę metrów dalej, aż w końcu podszedł i zagadał. Okazało się, że Wojda z Czech - nasz brat z za południowej granicy podróżuje po Europie stopem. Od miesiąca. Jego trasa biegła z Czech, przez Polskę, Litwę, Łotwę, Estonię, Rosję, Finlandię, Norwegię, a dalej przez Szwecję, Danię, Niemcy do domu na południu Czech. Plotkowaliśmy sobie, po angielsku bo w brew pozorom, z Czechem nie tak łatwo się dogadać po polsku :D Opowiadaliśmy sobie przygody, każdy ze swojej bajki. Wojtek tydzień wcześniej spał na Nordkapie, gdzie słońce nie zachodziło. Ludzi spotykał tylko życzliwych i pomocnych, czy to w Norwegii, czy w Rosji, czy w Polsce. Ze sobą miał mały plecak, namiot, śpiwór i parę butów. Skarżył się, że dzień wcześniej rozsypały mu się sandały :) Wojtek podróżnik, student z praskiej polibudy. Zaprosił nas do siebie, a my go do Krakowa, może kiedyś nas odwiedzi :D
Już po zmroku rozbiliśmy namiot na trawce, Wojtek swój na plaży. Noc była piękna, księżyc świecił jak szalony.

maszyna do wyciągania drewna


TyriFjorden

nad jeziorkiem


Park Vigelanda

Japończycy nie tylko robią zdjęcia ale i są na zjęciach



Teatr Narodowy im. H. Ibsena

Ratusz


jedzie!!



Kategoria Norwegia jak te kwiaty 2012
- DST 77.53km
- Czas 05:17
- VAVG 14.67km/h
- VMAX 48.00km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Rolf - long distans biker
Czwartek, 30 sierpnia 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 0
Składaliśmy namiot w deszczu, który to już raz ;) nie pamiętam. Do mokrego wora go. My znowu opatuleni we wszystko przeciwdeszczowe. Misiek w kurtce z dziurą na plecach, ale szczęśliwie plecak chronił go od zupełnego przemoczenia. Dziurę w gaciach załataliśmy grubą taśmą klejącą i ta naprawa była skuteczna. Na szczęściedeszcz nie trwał długo. Spokojnie mogliśmy się toczyć w stronę Honefoss. Kupiliśmy dla wzmocnienia 2l soku jabłkowego, spożyliśmy na miejscu. Był to wyczyn brzemienny w skutkach, bo tak mnie później brzuch bolał, że siedziałam w rowie i nie mogłam się ruszyć na krok, a już na pewno nie jechać. Odpoczywałam kilka razy po drodze zbierając siły na dalsze pedałowanie. Dopiero po zjedzeniu dwóch lodów mi przeszło, no i może tabletka przeciwbólowa trochę pomogła :)
W Honefoss mieście zatłoczonym i już nie słitaśnym, szukaliśmy szlaku rowerowego do Oslo. Miśka, który jechał sam na ścieżce zagadnął Pan Norweg, który zaproponował, że pokaże nam, którędy można dostać się do Oslo przyjemną drogą. Jechaliśmy razem przez 15 km do jego wioski ASA. Rolf, bo tak miał na imię nasz wybawca jest nauczycielem i każdego dnia jeździ do pracy 18 km w jedną stronę po górkach i pagórkach otaczających Honefoss. Okazało się, że też jeździ z sakwami, przemierzył trasę od Litwy, przez Polskę, Słowację i dalej do Grecji w pojedynkę. O Polsce powiedział, że to długi, płaski kraj :) a jedyne góry jakie odwiedził to Tatry, które mu się bardzo podobały. Opowiedział nam dużo ciekawostek o Norwegii, odpowiedział na morze pytań, aż mi głupio było bo to wyglądało trochę jak przesłuchanie. Zaprosił nas do siebie i zaproponował nocleg. Nie bardzo chciałam zawracać mu głowę, szczególnie że mówi się o Norwegach jako o ludziach skrytych i nie koniecznie skorych do bliższych kontaktów z obcymi. Ale jak powiedział, że będziemy mieć swój domek i otworzył jego drzwi, od razu się zgodziłam :D Także mieliśmy swoje hytte z kominkiem i dowolną ilość drewna do puszczenia z dymem. Dostaliśmy na wieczór po butelce domowego piwka, które Rolf sam waży. Później gospodarz zabrał nas na małą wycieczkę po swojej farmie. Dom - tradycyjny, pomalowany na bordowo, białe okiennice, duży taras...w środku przytulnie, kuchnia pełna przetworów...W szopce kolekcja rowerów i biegówek. Poplotkowaliśmy trochę. Było bardzo przyjemnie :)
Napaliliśmy w piecu i siedzieliśmy w ciepłej przytulnej chatce snując plany na dzień następny.

a tu gościliśmy

Kategoria Norwegia jak te kwiaty 2012
- DST 83.41km
- Czas 05:09
- VAVG 16.20km/h
- VMAX 54.98km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
słonecznie :)
Środa, 29 sierpnia 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 0
Oj pobudka była wczas tego dnia, bo o 7 już się zajadaliśmy śniadankiem, ale że tempo potrafimy mieć wolne wyjechaliśmy dopiero po 11.30. Posprzątałam hytte, Misiek wymienił łańcuchy, poprawił mi hamulce, bo nagle chyba przez ten deszcz wszystko przestało działać. Jeszcze kompanko i już na rumakach mkniemy z zadowolonymi gębami. A pogoda jak marzenie :DTrafiliśmy fajny szlak rowerowy dookoła Mjosy i nim jechalliśmy do Gjovik. Widoki na jezioro cudne, zboża jeszcze nie zebrane z pól, zupełnie jak dwa lata temu gdy jechaliśmy po drugiej stronie jeziora.
Po kilku podjazdach trafiamy w końcu do miasta, znowu się kręcimy, zakupy, Sport 1, odpoczynek. Gjovik to jedno z trzech największych miast położonych nad brzegami Mjosy. Na potrzeby igrzysk olimpijskich w 1994 wykuto w skale halę sportową. To największy tego typu obiekt sportowy położony pod ziemią. W przeszłości słynęło bardziej z hut szkła, których obecnie budynki stanowią jedną z atrakcji turystycznych.
Zmykamy na drogę nr 33 i klops! Tunel i zakaz wjazdu dla rowerów ;/ Mimo, że faceci w samochodzie machali nam żeby jechać dalej, łamiemy się i zawracamy, Misiek był dobrym nawigatorem i udało nam się sprawnie wyjechać z miasta. Jedziemy równoległą do 33 wiejską drogą. Jakoś takoś mi się źle jechało, niby po płaskim, ale przełożenia mówią co innego, a może siły mnie opuściły. Żeby za bardzo nie zboczyć z trasy musieliśmy wjechać z powrotem na droge nr 33, przy wjeździe stał znak z zakazem ruchu dla rowerów. Szlak by to trafił! Dawaj na wiejską ścieżkę i do następnego wjazdu. A! i tu znaku nie było :D Nie jechało się komfortowo, bo nie dość, że podjazd to jeszcze ciężarówy wszelkiego kalibru, czasami nie było za dużo pobocza żeby się schować...
Zjazd i w końcu Randsfjorden, wspaniałe jezioro, z tego co piszą na Wikipedii, zamarza w całości, musi być nieźle bo ma 138 km kwadratowych powierzchni. Hah!
Ok 10 km drogi wiodącej wzdłuż jeziora było przebudowywane, jechało się na zmianę po żwirze, po asfalcie. Spotkaliśmy tam rodaków :) pierwszych, z którymi udało się pogadać ;]
Namiocik rozbiliśmy nad samą wodą prawie. Mieliśmy wszystko co potrzeba, kawałek równej gleby pod nasz domek i wodę do picia.

chatek

most na Mjosie, przejazd do Hamar

sielsko


Gjovik


Randsfjorden


Randsfjorden

codzienne gotowanie
Bardzo ładne przewyższenie też tu się objawiło
Kategoria Norwegia jak te kwiaty 2012
- DST 49.70km
- Czas 03:21
- VAVG 14.84km/h
- VMAX 39.90km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Miedzy Lillehammer a Gjøvik
Wtorek, 28 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 5
Udało nam się wydrukować 4 najważniejsze strony na świecie, karty pokładowe na poniedziałkowy lot do domu. W L. odwiedziliśmy kilka sklepów sportowych :) i rema'e 1000, gdzie kupiliśmy "fiskeboller" (rybie kulki), które zjedliśmy już na obiadek. Teraz siedzimy w hytte, suszymy się i przeczekujemy deszcz. Jak jechaliśmy, w stronę Gjøvik, zagadnął nas norweg na rowerku i wstrugach deszczu ucieliśmy sobie pogawędkę o podróżach rowerowych.
To było live from Norway :D
Padało. W kilka chwil dotoczyliśmy się do centrum Lillehamer. Śliczne miasteczko, drewniana zabudowa, strome ulice, dużo kwiatów...Do tego wspaniałe jezioro Miosa, największe w Norwegii. W 1994roku rozgrywały się tu zimowe igrzyska olimpijskie, w mieście znajdują się skocznie narciarskie i wioska olimpijska. Niektóre zawody odbywały się też w sąsiednich miastach. W 2010 roku odwiedziliśmy Hamar ze słynną halą sportową w kształcie odwróconej łodzi wikingów.
Oczywiście cały czas padało. Padało jak wyjeżdżaliśmy i padało jak jechaliśmy nasze biedne 40 km. Ale to już nie była mżawka, ani chmura Kapka to był paskudny, norweski, solidny deszczor.
Po tej wodnej męczarni i przemoczeniu butów po raz kolejny znaleźliśmy pole kempingowe. Pani w recepcji nie była zaskoczona, że chcemy wynająć chatkę, a nie rozbijać namiot :D 360 koron i parę metrów kwadratowych, gdzie nie pada stało się naszym królestwem na prawie 24h.
Cudownie popołudnie spędziliśmy gotując fiskebole kupione za kilka koron. Rybie kulki z puszki, do tego makaronik i sos pomidorowy, nawet zjadliwe to to było. Misiek siedział znowu na necie, a ja czytałam broszury o różnych zakątkach Norwegii, których nazbierałam kilka kilogramów w różnych punktach informacji turystycznej :D
Wysuszyliśmy wszystko na pieprz na kaloryferach i wyspaliśmy się prawdziwie po królewsku :D
Podczas całego dnia zrobiłam tylko jedno zdjęcie, na przystanku. Zdjęcie przedstawia mnie i Miśka, ja udaję zadowoloną z deszczu, Misiek - jak dobrze się wpatrzyć jest nieco zirytowany :D Żołnierze deszczowego hardcoru :D walczą do oporu haha.

Kategoria Norwegia jak te kwiaty 2012
- DST 84.37km
- Czas 05:51
- VAVG 14.42km/h
- VMAX 57.90km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Peer Gynt vegen
Poniedziałek, 27 sierpnia 2012 · dodano: 14.09.2012 | Komentarze 0
W nocy było zimno przeokrutnie i najlepiej się spało już po wschodzie słońca, dlatego leniuchowaliśmy prawie do 9 rano. Później śniadanko, kompanie, zakupy w miasteczku i jak zwykle odwiedziny w sklepie sportowym. W czasie norweskich podróży nie ominęliśmy ani jednego sklepu z ciuchami w góry, który stanął na naszej drodze :) Do wyboru były na ogół dwa: Sport 1 albo G-sport, ceny w brew pozorom wcale nie były drastyczne.Super się jechało... przez las, prawie po płaskim ;) szuterkiem, później asfaltem... No i później zaczęło się sapanie, jęczenie i oczekiwanie na kolejne kostki czekolady, które dodadzą siły na podjeździe. Dłuuuuugoooooo się toczyliśmy pod górę. Nie chciało nam się jechać, może dlatego, że były to ostatnie góry jakie mieliśmy odwiedzić w Norwegii, a może dlatego, że było pierońsko stromo.
Pogoda była jak marzenie, niebo bez chmur, cieplutko. A na płaskowyżu czekały na nas jeziora i sielski krajobraz. Na ogromnych połaciach rozrzucone były domki z zieloniutką trawą na dachach, a góry znów ciągnęły się po horyzont. W końcu w Farenhoy trafiliśmy na drogę Peer Gynta. Bohater Ibsenowskiego dramatu, miał przemierzać tą drogę, po tym jak został skazany na wygnanie po porwaniu Ingridy, która należała do innego. Do wybranych scen dramatu inny słynny Norweg - Edvard Grieg napisał fantastyczną muzykę. Więc jakby na to nie patrzyć trafiła nam się ścieżka litaracko-muzyczna :)
Planowaliśmy zostać na noc gdzieś nad jeziorem. Zjazd jednak nas skusił ;/ i jak już zaczęliśmy się toczyć na dół, trudno było się zatrzymać. Minęliśmy duży ośrodek narciarski, fantastyczny kurort, wszystko kolorystycznie i architektonicznie pasowało do natury, gór i lasów. Wspaniale byłoby odwiedzić to miejsce zimą, bo oprócz tras zjazdowych, oznaczono wiele tras na narty biegowe. Aż miałam ochotę nauczyć się jeździć na nartach :D ;D
Było z góry prawie do samego Lillehamer. Chociaż w jednym miejscu był jakiś przedziwny zjazd, którym się nie dało zjeżdżać bez pedałowania, a na pewno było na dół. Coś było popsute :D Rozglądaliśmy się za polem namiotowym, bo byliśmy pewni, że przed miastem nie uda się znaleźć miejsca na nocleg. Prawie na przedmieściach Lillehamer, tuż nad brzegiem rzeki wypatrzyliśmy małą polanę. Hah! Trawę wydeptaliśmy i spało się jak na wygodnym wyrku.

poranek :)

dawny most kolejowy







taki domek, taki maluśki do zamieszkania w górach dla Michała i Ulci


Peer Gynt vegen



skeikampen

skeikampen

Kategoria Norwegia jak te kwiaty 2012
- DST 109.30km
- Czas 05:47
- VAVG 18.90km/h
- VMAX 61.79km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Rondveg
Niedziela, 26 sierpnia 2012 · dodano: 14.09.2012 | Komentarze 0
Paskudny to był poranek, deszcz, wiatr i zimno. Góry skryły się w chmurach. Zbieraliśmy się szybciutko z nadzieją, że jak wyjedziemy z gór znajdziemy słońce. Tymczasem droga przez wiele kilometrów wiodła przez płaskowyż. Jechaliśmy wzdłuż rzeki i jeziora, oczywiście towarzyszyła nam chmura Kapka. Dopiero popołudniu pogodna znacznie się poprawiła. Droga Rondveg pięła się lekko ku górze, a na krótkim odcinku nawet bardziej niż lekko, bo nachylenie sięgało 12% :)Dalej czekał nas już tylko zjazd do Ringebu. Spotkaliśmy tam kolejnego gościa z sakwami, Niemca, który błąkał się po miasteczku tak jak my. Szukaliśmy zjazdu w stronę rzeki, żeby trafić jakieś przyjemne miejsce na rozbicie namiotu.
Miejscówka znalazła się na skraju czyjegoś pola :) Wieczór był piękny, a w nocy wspaniale rozgwieżdżone niebo wróżyło piękną pogodę na następny dzień.

Jeszcze w dolinie Grimsdalen

las porostów :)

porosty, które robią tyle kolorystycznego zamieszania

punkt informacyjny, ciepły, otwarty :)


a tak podobno góry wyglądają, gdy jest ładna pogoda

po podjeździe

Rondveg


faremka


kamień graniczny między okręgami




zachód słońca :) nad Ringebu
Kategoria Norwegia jak te kwiaty 2012
- DST 56.89km
- Czas 04:38
- VAVG 12.28km/h
- VMAX 48.17km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
heja z Norge/ połóweczka
Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 25.08.2012 | Komentarze 1
Dostep do neta :) Jestesmy w Donbas, marnujemy czas na ladowanie baterii do telefonow, kamer i innych pasci. Power trwaweller jest do bani, przynajmniej ten, ktry my mamy. Dramat. Ladujemy wszytstko na piechote.Za chwile ruszamy do kolejnego parku narodowego Norwegii, mamy nadzieje, ze uda sie spotkac wola pizmowego :) albo jakies stado reniferow. hehehehe
Gory sa wspaniale, wybieramy podjazdy zamiast trekkingu. Trudno. Na pochodzenie bedzie w zyciu jeszcze czas :) Wspaniale widoki, po ktorych zapomina sie o 20km toczeniu sie pod gorke, zapieraja dech w piersiach, wyrywaja z butow, etc.
Do napisania na twiterku :* Buziaki dla naszych Rodzicow i tych, ktorzy nam kibicuja :D
...tak było z Dombas na żywo. Z podniecenia, że udało nam się znaleźć darmowy internet zapomniałam napisać, że chwile wcześniej widzieliśmy klempe z młodymi łosiami ;) Faktycznie zmarnowaliśmy na stacji benzynowej kilka godzin, czekając aż naładuje się telefon i bateria w kamerze ;/ A przy wyjeździe jeszcze się zamotaliśmy w wiejskiej drodze. Chwilę później znowu jechaliśmy w góry :) Chmura Kapka płynęła po niebie za nami. Nie było mi do śmiechu, gdy po paru kilometrach podjazdu, zaczął boleć mnie kręgosłup i przerwy w pedałowaniu były coraz częstsze. Toczyliśmy się powoli.
Wypatrywaliśmy wołów piżmowych, ale spotkaliśmy na drodze tylko kudłate krowy :) i oczywiście owce :) Znowu dookoła góry. Skały pokryte porostami nadawały im specyficzny kolor, a promieniach słońca, które czasami się przebijało, wyglądały zupełnie wyjątkowo. Tym razem znaleźliśmy się w najstarszym parku narodowym Norwegii - Rondane. Ogromne przestrzenie dają schronienie dzikim stadom reniferów, chociaż nam nie udało się zobaczyć ani połowy.
Nagrodą za te męczarnie na podjeździe był widok na dolinę Grimsdalen, przez której środek malowniczo wiła się rzeka. Według badań pierwsza działalność człowieka miała miejsce w tej dolinie 4000 lat p.n.e., a najbardziej rozwinęła się w erze Wikingów między 1000-1300 rokiem n.e. Najstarsze zachowane domy pochodzą z XVII wieku. W Grimsdalen farmy zebrane są w pięciu grupach, część z nich funkcjonuje w okresie lata dla podtrzymania tradycji. Takie mniej więcej informacje udało nam się przeczytać na tablicy informacyjnej :)
Podjechaliśmy pod schronisko, nawet zaglądnęliśmy do środka, ale ceny były takie same jak w Glitterheim. Dowiedzieliśmy się za to, że pole namiotowe poniżej było darmowe.
Zimno było przeokrutnie, przy gotowaniu siedziałam w dwóch puchówkach i nie było szczególnie ciepło.
Do namiotu uciekliśmy przed deszczem z nadzieją, że następnego dnia pogoda będzie przynajmniej przyzwoita.

Muzeum Parku Rondane i to niestety jedyny wół piżmowy jakiego widzieliśmy

podjazd jeszcze przy dobrej pogodzie :)

łoś :D






Grimsdalen

farmy



grimsdalshytta

miejscówka
Kategoria Norwegia jak te kwiaty 2012