
Ula z miasteczka Kraków
Na rowerze mam przejechane 31340.87 kilometrów w tym 681.60 w terenie.
Gminy zaliczone:










Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2024, Maj2 - 0
- 2018, Sierpień8 - 0
- 2018, Lipiec4 - 0
- 2018, Czerwiec2 - 0
- 2016, Sierpień3 - 1
- 2016, Lipiec3 - 0
- 2016, Czerwiec5 - 0
- 2016, Maj9 - 0
- 2016, Kwiecień20 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń3 - 0
- 2015, Grudzień3 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik9 - 0
- 2015, Wrzesień5 - 0
- 2015, Sierpień19 - 1
- 2015, Lipiec13 - 0
- 2015, Czerwiec11 - 0
- 2015, Maj3 - 0
- 2015, Kwiecień6 - 0
- 2015, Marzec7 - 1
- 2015, Luty1 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik6 - 0
- 2014, Wrzesień8 - 0
- 2014, Sierpień2 - 0
- 2014, Lipiec22 - 4
- 2014, Czerwiec18 - 2
- 2014, Maj17 - 0
- 2014, Kwiecień12 - 0
- 2014, Marzec20 - 0
- 2014, Luty17 - 2
- 2014, Styczeń9 - 9
- 2013, Grudzień16 - 4
- 2013, Listopad20 - 0
- 2013, Październik16 - 2
- 2013, Wrzesień21 - 1
- 2013, Sierpień22 - 2
- 2013, Lipiec26 - 11
- 2013, Czerwiec19 - 3
- 2013, Maj24 - 2
- 2013, Kwiecień21 - 4
- 2013, Marzec21 - 8
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń19 - 8
- 2012, Grudzień15 - 9
- 2012, Listopad21 - 9
- 2012, Październik23 - 9
- 2012, Wrzesień18 - 1
- 2012, Sierpień27 - 17
- 2012, Lipiec19 - 1
- 2012, Czerwiec24 - 9
- 2012, Maj28 - 21
- 2012, Kwiecień19 - 17
- 2012, Marzec21 - 4
- 2012, Luty2 - 3
- 2012, Styczeń2 - 5
- 2011, Grudzień10 - 2
- 2011, Listopad14 - 2
- 2011, Październik16 - 2
- 2011, Wrzesień12 - 1
- 2011, Sierpień17 - 5
- 2011, Lipiec19 - 19
- 2011, Czerwiec12 - 10
- 2011, Maj14 - 12
- 2011, Kwiecień19 - 7
- 2011, Marzec22 - 12
- 2011, Luty20 - 0
- 2011, Styczeń10 - 1
- 2010, Grudzień1 - 0
- 2010, Listopad3 - 1
- 2010, Październik12 - 4
- 2010, Wrzesień18 - 16
- 2010, Sierpień20 - 16
- 2010, Lipiec28 - 13
- 2010, Czerwiec27 - 8
- 2010, Maj23 - 10
- 2010, Kwiecień17 - 0
- 2010, Marzec4 - 1
- 2009, Grudzień1 - 0
- 2009, Listopad3 - 5
- 2009, Wrzesień4 - 0
- 2009, Sierpień6 - 5
- 2008, Grudzień1 - 1
- 2007, Grudzień1 - 0
- 2006, Grudzień1 - 0
- 2006, Październik1 - 0
- 2006, Wrzesień1 - 0
- 2004, Grudzień1 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2010
Dystans całkowity: | 976.01 km (w terenie 5.00 km; 0.51%) |
Czas w ruchu: | 59:16 |
Średnia prędkość: | 16.47 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.29 km/h |
Liczba aktywności: | 17 |
Średnio na aktywność: | 57.41 km i 3h 29m |
Więcej statystyk |
- DST 120.00km
- Czas 07:30
- VAVG 16.00km/h
- VMAX 50.80km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Spotkanie z łosiem
Wtorek, 31 sierpnia 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0
przed Otta -Vinstra - Favang - TrettenRano znowu odwiedziły nas krowy. Muczały koło namiotu. Siłą rzeczy trzeba było się zbierać do wyjazdu. Codzienny rytuał i wyruszamy w dalszą drogę.
Rzeka nad którą spaliśmy, a później wzdłuż której jechaliśmy była duża, rwąca a kolor wody był mleczno zielony. Wspaniała, nazywa się Otta.
Znowu ubita droga wiodąca przez las. Jechało się bardzo dobrze, mimo gęstych podjazdów i zjazdów. Tylko przyroda i my. Czasami pojawiało się gospodarstwo, w tych okolicach głównie zajmujące się hodowlą bydła, ale po drodze trafiliśmy też na dużą hodowlę lam :) Dziwacznie wyglądały pasące się lamy w środku norweskiego lasu. Im bardziej na południe tym gospodarstwa większe. Budynki pomalowane na bordowo, białe okiennice, zawsze, ale absolutnie zawsze równo przystrzyżona trawa. Duża obora dla zwierzaków i stodoła na siano, przy tym dziwny mały budyneczek, stojący na czterech mniej, więcej 50cm podporach, zwieńczony małą wieżyczką z dzwonem. Jego zastosowanie nie do końca udało się nam odgadnąć:)
Przy gospodarstwach nie było psów, nikt nie strzegł obejścia. Przynajmniej na podwórku nic nie ujadało :) a już na pewno żaden czworonóg nie biegał za nami.
Na postoju wcinamy kolejną puszkę makreli w pomidorach, znowu pychota, wylizujemy puszkę do końca.
Z każdym kilometrem oddalamy się od białych szczytów, już ich prawie nie widać. Pozostaje duża dolina, rzeka, górki, lasy. Lasy niezwykłe, w których mech tworzy podstawę runa, ale są też czerwone borówki, jagody, maliny, grzyby. Wszystkiego obfitość.
Na którymś ze skrzyżowań bez podglądania tego co jest na mapie skusiliśmy się na zjazd. No i spotkała nas niespodzianka, bo to nie był ten właściwy. Do wyboru albo pod górkę albo na expresówke, żeby dojechać do kolejnego miasteczka, w którym jest most, żeby dostać się na naszą drogę. No to expresówka....no trąbili na nas oj, trąbili, ale mknęliśmy jak pociski :D 25km/h pedałowałam nóziami ile było sił. W końcu pojawił się kawałek ścieżki rowerowej, ale tylko kawałek, którą dojechaliśmy do miasteczka Favang. Stamtąd biegła droga równoległa do drogi expresowej, ale po 4 km się skończyła, więc nawrotka i poszukiwanie mostu, który gdzieś tam przecież był.
Favang nas zaskoczyło, przy sklepie siedzieli ludzie, w centrum miasteczka młodzież siedziała na ławce...dziwny widok w Norwegii :) bo jeśli spotykasz człowieka to najczęściej w sklepie, albo jadącego w samochodzie, przy domu prawie nigdy, miasteczka zawsze wyglądają na opustoszałe. No ale w sumie Norwegia ma tylko 5 mln mieszkańców. W każdym razie byliśmy zaskoczeni widokiem beztroskich mieszkańców miasteczka.
W końcu most. No i podjazd na dzień dobry, drogą ubitą z dużą ilością naniesionego żwiru. Ciężko, mamy 90 km na liczniku, powoli zachodzi słonko, najchętniej położylibyśmy się w śpiworkach. Niestety, wszędzie stromo. Nie ma gdzie rozbić namiotu. Gdy się już ściemnia dojeżdżamy do Tretten. Wiemy, że jeśli tylko będzie camping będziemy na nim spać. Wjeżdżając do miasteczka, Michał zauważa w krzakach tuż przy przejeździe kolejowym łosia :D Zwalniamy, a spłoszony zwierzak nieporadnie ucieka i przebiega nam drogę. Nooo to jest na prawdę duże zwierzątko. Miał duże rogi, długie nogi i był koszmarnie nieporadny w uciekaniu. Ten widok wynagradza nam wszystkie dotychczasowe trudy. Szaleje z radości :)
W Tretten trafiamy na camping, za 200 koron wynajmujemy hytte, mały domek, z grzejnikiem, lodówką, piecem, łóżkami. Jest super! Ciepło, sucho. W końcu robię pranie, rozwieszam sznurek w środku, ogrzewanie na max i hah będą czyste, pachnące skarpety.
Na kolacje kuskus - nie najadamy się nim, ale był całkiem smaczny. Do tego słodkie chwile, herbata. I miękkie łóżeczko...zasypiamy w worach.


hodowla lam

lama :)




/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 94.00km
- Czas 04:42
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 60.29km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
ja tu jeszcze wrócę!
Poniedziałek, 30 sierpnia 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 0
Lom - Traelvika - Vagamo - Lalm - przed OttaO 4 pobudka na sikanie. Na zewnątrz zastaje arcyciekawy widok i odpowiedź na pytanie, czemu jest tak zimno. Szron, w koło biało, woda w kubkach zamarzła w całości zamarzła. No cóż owinęłam się jeszcze bardziej worem i jakoś do rana dało się spać. Czekaliśmy do 11 aż słonko dosięgnie promieniami namiotu i roztopi szron. Mieliśmy więc rano dużo czasu, na śniadanie, uzupełnianie pamiętniczka wyprawowego.
W planach mieliśmy wyjście na najwyższy szczyt Norwegii Galdhøpiggen, ale zimno uświadomiło nam, że jednak nie mamy szans. Zabraliśmy zbyt mało ciepłych rzeczy, a droga na szczyt zajmuje przecież 6 godzin. Rezygnujemy z planu, pocieszając się że przynajmniej mamy pretekst żeby wrócić w norweskie góry.
Trasa początkowo wiodła nieco pod górę, ale po wypłaszczeniu rozpoczął się długi zjazd. Pędziliśmy podziwiając góry. Było na co patrzeć :) Do samego Lom udało nam się zjechać bez większych wysiłków. Tam zrobiliśmy sobie dłuższy postój, zakupy w Kiwi, oglądanie Lom Stavkirke, ładowanie baterii w telefonie na stacji benzynowej, długie rozmowy na temat ewentualnego kupna pączków...
Za mostkiem zaczęła się nasza droga wzdłuż jeziora Vagavatnet. Myśleliśmy, że jeśli trasa wiedzie wzdłuż jeziora i już oddalamy się od gór to będzie płasko, niestety... Od tego momentu zaczęła się droga często tylko ubita, ale i gęsto pagórkowata.
Trochę podjeżdżaliśmy też bardziej ruchliwą drogą. I wraz z zapadaniem zmroku rozpoczęliśmy poszukiwanie noclegu. Przejechaliśmy na drugi brzeg rzeki Otta. Znaleźliśmy się na ubitej drodze, w ciemnym lesie, tylko co jakiś czas pojawiało się gospodarstwo. Nie było za dużego wyboru, bo robiło się coraz ciemniej. Więc gdy tylko pojawił się ładnie porośnięty trawką brzeg, na dodatek z miejscem na ognisko szybciutko zabraliśmy się za rozpakowanie. To co, że łączka była usiana krowimi plackami - na szczęście nie pierwszej już świeżości, i tak było ślicznie.
My się rozstawialiśmy z namiotem, gotowanie dobiegało końca a krowy powoli zbliżały się do nas. Zajęliśmy mućkom dojście do wody :)szwędają się w pobliżu ale nas nie pożerają, i nie paskudzą koło namiotu.
I znowu ciepły śpiworek.

o poranku przywitał nas szron


11 czas jechać :)




podjazd na 1800, ale nie tym razem

Kiwi w Lom :)

Lom stavkirke z XII w.

dach pokryty gontem


wieczorne towarzystwo
/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 57.00km
- Czas 05:45
- VAVG 9.91km/h
- VMAX 52.00km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Ożesz ty góro niedobra!
Niedziela, 29 sierpnia 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 2
Luster - Skjolden - Fortun - Jezioro BovertuntjorninUroczy poranek. Kanapeczki, pakowejszyn, hah nawet z okazji niedzieli umyliśmy się w pobliskim potoku. Pogoda całkiem przyzwoita. Pierwsze 7 km idzie jak po maśle.
Mijamy wioskę położoną na końcu fiordu, biały kościółek. No i się zaczyna. Najpierw łagodnie pod górę, później widzimy już, że auta jeżdżą nam nad głowami. Hmmm, tam gdzie oczekujemy końca serpentyny wcale go nie ma. Cały czas do góry. Hmmm...Kierowcy zaczynają się uśmiechać, pasażerowie machają, co jakiś czas pokazują kciuk wzniesiony do góry. Fajnie jest :) No i pod górę i nadal pod górę. Po drodze bardzo dużo malin, dużo grzybów, aż chce się zejść z rowerów i zbierać. Przypuszczam, że potrzebna by była przyczepka żeby je wszystkie zmieścić. No po dwóch godzinach jazdy z prędkością 5km/h zaczynam mieć dość, klnę nieustannie. Padam gdzieś na drodze na odpoczynek. Herbatniki Marie jak co dzień z marmoladą truskawkową. Wcale się nie skrzepiłam. Dalej do góry. Robi się powoli zimno. Wkładamy rękawiczki, kurtki.
Ukazują się kolejne białe szczyty. Zastanawiamy się co będzie dalej, czy na drodze będzie śnieg :)
Widoki coraz piękniejsze, zachwyt mieszał się z męką podjazdu. Na tabliczkach 8% i 10%, tragedia. Na wysokości 992 m npm w miejscowości Turtagro spotykamy dójkę autostopowiczów, Polkę i Hiszpana. Chwilę gawędzimy, oni też zmierzali do Lom. Przy drodze pojawiły się nowe tabliczki, na każde przejechane 100 m do góry, 1000, 1100, 1200...1300, 1400 później chwilę nic, aż w końcu 1434, uf. Chyba koniec. Góry, puste, prawie bez roślinności, skały, jeziora, śnieg. Pięknie.
No i w końcu zjazd. Zimno jak diabli, nawet ciepłe ciuchy nie pomagają. Mijamy górskie schroniska. Na zjeździe ostre zakręty, tak że boję się jakoś niesamowicie pędzić. I w końcu dolina, otoczona białymi od śniegu górami. Kawałek wypłaszczenia i to dla mnie koniec, widząc zbliżający się podjazd kapituluję i definitywnie żądam postoju i noclegu. Rozbijamy się poniżej drogi, za małym nasypem, poniżej wspaniałe jezioro.
Szybko się rozpakowujemy, byle do michy. Ale psikus, wieje tak paskudnie, że nie możemy rozpalić kuchenki, z 20 zapałek które były w pudełku nie wystarczyło do rozpalenia. Ja zapalniczkę gdzieś posiałam, nie wiadomo gdzie.
Na kolację zjadamy makrelę w sosie pomidorowym...mmmmmm... co za smak! Smakuje wybitnie, a to tylko jedna puszka :( Hop do worów. Ubieram na noc kurteczkę, kapuzę, i jak zawsze bluzę z polaru, koszulkę i getry...W nocy jest chłodno :)

Lusrtafjorden

jeziorko za Fortun

podjadanie na podjeździe

patrząc na te górki oprószone śniegiem i tak widziałam pączki

ulubione foto


szczyt szczytów

bez komentarza

jezioro Boverturnvatnet
/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 74.00km
- Czas 04:13
- VAVG 17.55km/h
- VMAX 47.95km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Zagubiłam się na drodzę poraz kolejny...
Sobota, 28 sierpnia 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 0
Leikander - Slinde - Sandviki - LusterWyspani o 8 zaczęliśmy się zbierać z garami do kuchni. A tu psikus, kuchnia zamknięta, dopiero o 10 otwierali. No ale mieliśmy ryż z sosem cygańskim z dnia wcześniejszego i chcieliśmy sobie podgrzać w kuchence campingowej, zrobić herbatkę, zażyć luksusu :)
Jako że miał to być dzień odpoczynkowy po wysiłkach dnia wcześniejszego siedzieliśmy w namiociku, nigdzie się nie śpiesząc. Podziwialiśmy widoki. Strome zbocza opadające prosto do wody, ogromne wodospady, góry, zieleń, skały. Co mnie ujęło, to to, że większość terenu nad Sognefjordem zajmowały sady. Jabłka, śliwki, gruszki. Cały czas miałam ochotę wskoczyć do ogrodu i objadać się owocami.
Jechaliśmy drogą nr 55, wspaniała widokowa trasa. Jadąc do Slinde zgubiliśmy się. Michał na ogół jechał pierwszy, a później gdzieś czekał na mnie. Tymczasem minęłam tunel, później kolejny kawałek drogi, dojechałam do miasta. Miśka nigdzie nie było widać. Pod nosem przeklinałam na funty, że jak mógł mnie tak zostawić i sobie gnać nie wiadomo gdzie! Nie wiedziałam co robić, jechać dalej, stać w miejscu. Jego telefon był rozładowany, jedyna nadzieja, że gdzieś się podłączy na stacji benzynowej. No i tak faktycznie zrobił. W końcu dzwoni. Okazało się, że czekał na mnie i robił coś przy rowerze, a ja musiałam być tak zapatrzona w asfalt albo na widoczki, że go nie zauważyłam :) Ufff, ale już razem. Teraz za karę jadę pierwsza i ciągnę nasz pociąg do przodu.
Kolejne podjazdy. Nie ma im końca. Zaczynam jęczeć, pobolewa kolano i jakoś niesamowicie cierpną mięśnie łopatki. Jakoś tak mocno trzymam kierownicę, nie wiem czy chce pchać rower pod górę, ale cała od tego jestem obolała.
Tego dnia dojechaliśmy do ostatniego na naszej trasie fiordu - Lustrafjorden. Woda w nim jest zielona. Rozbijamy namiot obok tunelu, na starej zarośniętej drodze, pod wielkim okapem skalnym. Zastanawiam się czy nie spadnie nam to na głowę...ale chyba skoro do tej pory nic nie odpadło, to może i tę noc wytrzyma.
Pod nami stromy brzeg, po przeciwnej stronie szumi wodospad. Zachodzi słonko. Piękna przyroda, niczym nie zakłócona. Musimy porządnie odpocząć, bo kolejny dzień będzie górzysty.

widok z namiotu


Sognefjorden

codzienne zakupy w Coop'ie :)

Sandviki

Lustrafjorden

kolacja
/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 112.00km
- Czas 07:03
- VAVG 15.89km/h
- VMAX 53.00km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
przez góry
Piątek, 27 sierpnia 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 1
13 km przed Voss - Vinje - Vik - Vangsnes - Hella - LeikanderNoc mija spokojnie. Co prawda twardo na glebie, ręce cierpną, ale zmęczenie pomaga zasnąć i spać snem sprawiedliwego przez 12 godzin.
Rano czytanie instrukcji palnika, no tak niewątpliwie parę błędów popełniliśmy :) ale teraz już wszystko hula. Robimy makaron z jakimś sosem w proszku. Pycha.
Do Voss prowadzi nas ścieżka rowerowa. Samo miasteczko super położone w dolinie wypełnionej małymi gospodarstwami. Zieleń pastwisk ładnie kontrastuje z błękitnym tego dnia niebem. Od razu przypomina mi się "Doktor z Alpejskiej wioski" :D
Po drodze mijamy Polaków z którymi lecieliśmy samolotem, łapali stopa. Machamy do nich ale jakoś nie są zainteresowani nawiązaniem kontaktu.
Nasza trasa biegnie wzdłuż jeziora, za nami ośnieżone szczyty gór. Co tu dużo mówić, jak okiem sięgnąć piękne krajobrazy.
Na stacji Esso robimy dłuższy odpoczynek, ładujemy telefon, cieszymy się widokami, zjadamy paszę. Przepis na paszę podkradliśmy znanemu polskiemu podróżnikowi :D P. Mitce, który będąc w Norwegii posilał się płatkami owsianymi. Jogurt, płatków owsianych do oporu i można jeść ;] Jogurcik wcale nie drogi bo 12 koron (6 zl) do tego płatków mieliśmy pod dostatkiem. Na jakiś czas krzepiło, a i praca jelit była znaczna.
Odbijamy na drogę nr 13. Znowu wspaniałe jezioro i znowu przejazd przez tunel. A później mozolne wspinanie na przełęcz. Długi podjazd, długi i mozolny. Jechaliśmy w kierunku ściany skał. Kompletnie nie było widać gdzie droga zakręca. A gdy już wyjechaliśmy na prostą, ukazała się nam kolejna drabinka do pokonania. No dobra, będzie zabawa. Przejedziemy drabinkę a później będzie z górki.
Na początku Michał się zatrzymał i coś tam majstrował przy rowerze, ot drobnostka, koło tylne się odkręciło. Dobrze, że nie na zjeździe ;) No i do góry, zakręt za zakrętem. Kierowcy machają, uśmiechają się widząc nasze wysiłki. Jest bardzo sympatycznie. I w końcu upragniony szczyt. Góry pokryte zielonymi i czerwieniejącymi trawami.Przypominają te szkockie. Dużo drobnych jeziorek. Owce pasące się w byle zakątkach.
Michałowi się bardzo podoba, mi też tyle, że dostaje szału bo za drabinką podjazdu górka się wcale nie skończyła. Rozciągnęła się za to i jeszcze przez 2 godziny mordowaliśmy ten podjazd, na przełęcz 986 i 961m npm. Podjazd oczywiście z 0 :)
Widoki nieziemskie. Góry przykryte chmurami, a po drugiej stronie wspaniała, głęboka, oświetlona słońcem dolina. Zjazd do poziomu 0. Wprost do przystani nad fiordem w miasteczku Vik. 15km bez pedałowania, wiatr prosto w twarz. Widok na Songnefjord, piękny wodospad i lodowiec...widok zapierał dech w piersiach. Prawdziwy cud!
Krótki odpoczynek nad wodą i rozpoczynamy poszukiwania noclegu. Jedziemy wzdłuż fiordu, kompletnie nic. Wszędzie strome zbocza, na jedynych wypłaszczeniach stoją domki albo campingi. Dojeżdżamy w końcu do przystani skąd mieliśmy odpłynąć do Hella, miasteczka położonego po drugiej stronie Sognefjordu. Grzecznie ustawiamy się w kolejce za samochodami, uiszczamy opłatę - 50 koron, ładujemy się na prom.
Znowu niesamowicie. Pełna romantika :D
W Hella nic się nie zmieniło, nadal stromizny, przejeżdżamy tak jeszcze parę kilometrów i w końcu padamy na campingu. W sumie tylko 130 koron za rozbicie namiociku. Rozstawiamy nasz mały, żółty domek na polu pełnym skoszonej trawy, lepi się do wszystkiego. Hehe, ale i tak jest dobrze, mamy gdzie spać, jest łazienka, kuchnia. Prysznic - dodatkowe 10 koron - 4 minuty ciepłej wody. Szaleństwo, szybko się namydlamy, szampon na włosy i płukanie. Noo prawdziwa frajda. Później micha przygotowana w kuchni, nawet herbatę robimy i hop do worów.
Tak mija nam dzień trzeci.

pasza

przy odbiciu na drogę nr 13

13 i drabinka na przełęczkę



miasteczko Vik

Sognefjorde

prom do Hella

/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 94.00km
- Czas 05:37
- VAVG 16.74km/h
- VMAX 53.64km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
dzień palnika
Czwartek, 26 sierpnia 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 0
Froland - Alvik -Kvandall - Granvin - 13km przed Voss"Rano" o 11 nie pada :) wspaniale, jest szansa, jest nadzieja, że może chociaż kurtka wyschnie, że można ubrać krótkie spodenki.
Zwijamy bety. Dużo czasu nam to zajmuje. W ogóle nie mamy w tym wprawy. Pierwszy raz mamy spędzić pod namiotem tyle czasu. Górskie doświadczenie nie na wiele się w tym przydaje.
Oglądam swoje hamulce co się tam mogło odkręcić i odkryłam, że nic się nie odkręciło tylko linka spadła z tyłu z tego podtrzymywacza ( nie wiem jak się to fachowo nazywa :) No i całe szczęście wszystko zaczęło działać. Kierownice przykręciliśmy jeszcze raz. W końcu wszystko dobrze.
Na dzień dobry podjeździk i to całkiem przyzwoity. Widoki jednak rekompensują wysiłek. Za podjazdem wspaniały wodospad, i dolina przecinana strumieniem. Na trasie kilka tuneli. Już wiem, że ich nie lubię. Gdy przejeżdża samochód, panuje niesamowity huk, jakby nadciągała wielka ciężarówka. Jest ciemno, chłodno, głośno, dla mnie nieprzyjemnie. Michałowi oczywiście to nie przeszkadza, jemu nawet się podoba :)
Zjazd jest niesamowity, nachylenie 8%. Pędzimy z góry, przez tunele, w koło pionowe ściany gór. Koniec zjazdu doprowadza nas do miasteczka Norheimsund, położonego na brzegu Hardangerfjorden. Wszystkie domki białe. Biały kościółek. Uroczo.
W miasteczku szukamy jakiegokolwiek sklepu przemysłowego, gdzie można by kupić palnik. I udaje nam się :) duży sklep sportowy na naszej drodze. Wybór palników hah pierwsza klasa. Decydujemy się na palnik Primusa, na benzynę i na gaz. Do tego butelka i wychodzi 1800 koron. Majątek...cóż będziemy spłacać, jakoś to będzie...tak to sobie tłumaczymy.
Jest dobrze, mamy palnik, paliwo do niego, zakupy zrobione w Coopie, i co najważniejsze trochę słońca.
Humory od razu się poprawiają. Pędzimy trasą wiodącą wzdłuż brzegu fiordu. Góra - dół, tak bez przerwy. Mimo, że jedziemy dość uczęszczaną drogą jest przyjemnie. Kierowcy w Norwegii jeżdżą z dużą delikatnością w stosunku do rowerzystów. Nie wyprzedzają na gazetę, zachowują bezpieczną odległość, jeżdżą powoli, na drodze panuje duża kultura. Nikomu się tu nie śpieszy.
Po drodze kilka razy łapie nas deszcz, czasami trwający godzinę, czasami 10 minut.
Za fiordem jeziorko, otoczone pionowymi ścianami. Rewelacyjne miejsce na nocleg. Ale jakoś grymasimy tego dnia. Postanawiamy jechać dalej. No i się nam dostało. Podjazd. Pierwsza na naszej trasie niesamowita drabina tnąca pionową ścianę. Zakręty tak ciasne, że ciężarówki muszą czekać na wolną część jezdni.
Jesteśmy trochę podekscytowani, bo nigdy nie mieliśmy okazji jechać taką drogą.
Powoli do góry, podśpiewuje sobie pod nosem, żeby dodać sobie otuchy.
W sumie nie było źle. Ale na parkingu powyżej robimy odpoczynek, zjadamy chleb z marmoladą truskawkową, której kg kupiliśmy w Coopie.
Trochę niżej znajdujemy zajazd w lesie, kawałek drogi do nawracania. Rozbijamy namiot na zarośniętym fragmencie drogi. Jest dobrze. Ruch samochodów nie jest duży, spokojnie można się wyspać. Bierzemy się za pichcenie, już planujemy co ciepłego będziemy wcinać przed wskoczeniem do worów.
Odpalamy Primusa, ten znowu bucha płomieniami. Psia krew! Nic to, nie mamy siły żeby czytać instrukcje obsługi w językach obcych. Kanapki musiały nam wystarczyć i tego wieczoru.Padamy zmęczeni, szybko zasypiamy.

śniadanie

dość powszechny widok :)



takich domków jest tam bez liku, zakochałam się w nich bez pamięci

tunel


most pogodowy, po drugiej stronie padało ;]




ostatni podjazd dnia tego wyglądał mniej więcej tak

/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 90.00km
- Czas 05:50
- VAVG 15.43km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
norweskie lato
Środa, 25 sierpnia 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 0
Fresland - Bergen - Indre Arna - Adland - Tysse - FrolandMoje dwie godziny ciągłego snu przerwał nadjeżdżający autobus. Była 5 rano. Kierowca zerkał w naszym kierunku. Ja modliłam się w duchu żeby nie wpadł na pomysł i nie zagadywał nas, nie dzwonił po policję i w ogóle żeby dał nam święty spokój. Na przystanku pojawili się pierwsi pasażerowie i to był znak, że trzeba się zbierać. Całą noc padało. Rano padało.
Zwinęliśmy śpiworki, wsiedliśmy na nasze rumaki i w drogę. W kierunku Bergen.
Na pierwszym rondzie podczas hamowania okazało się, że hamulec nie działa. Byłam zachwycona, pooglądałam to po swojemu, stwierdziłam brak jakiejś śrubki, no nic nie działa to nie działa, trzeba jechać dalej.
Na szczęście trafiliśmy na ścieżkę rowerową. Do samego Bergen mogliśmy łatwo dojechać. Po drodze mimo wczesnej pory, paskudnej pogody - na prawdę paskudnej, tłumy rowerzystów. Jechali w krótkich gaciach, albo sztormiakach :), na ogół w czymś mocno odblaskowym.
Samo Bergen przyjemne. Drewniane domki na nabrzeżu, dużo rzeźb, przystań. Sklepy jeszcze były zamknięte. Co mnie zaintrygowało...za ogromną witryną, w sklepie w zabytkowej części miasta, na wystawie leżały ogromne wiertary, kosiarki, i różne dziwne narzędzia. Później już wraz z upływającą podróżą zrozumieliśmy to zamiłowanie Norwegów do maszyn różnej maści.
Na zwiedzanie nie mieliśmy szans. Bez przerwy lało. Nasze ubrania już były mokre. Mimo czegotonierobiących rzeczy, kurtki, spodni, ochraniaczy na buty wszędzie woda. Aparat dla bezpieczeństwa wylądował w dodatkowej reklamówce, telefon też. Mapa! Mapa zamokła. Też ląduje w woreczku żyłkowym "Jan Niezbędny".
Śniadanie jemy pod jakimś daszkiem. Serki topione przywiezione z Polski, chlebek, czekolada. Wg trasy zaplanowanej pierwotnie mieliśmy wrócić się do Fresland. Rezygnujemy z tego pomysłu i zaczynamy kluczyć po mieście, w końcu trafiamy na ścieżkę rowerową w kierunku Voss.
I jedziemy w deszczu, od czasu do czasu delikatny podjazd. Na jednym z nich podjeżdża do nas na szosce starszy jegomość i zagaduje po angielsku. Pyta gdzie jedziemy i radzi jak omijać tunele. Całkiem miło się zrobiło. Pierwszy kontakt z tubylcem :)
Mijają kolejne kilometry, a my wjeżdżamy w głąb kraju. Mijamy wspaniałe wodospady i pierwszy fjord Fusafjorden. Niewiele widać, zdjęć zrobić się nie da ze względu na deszcz. Totalna kicha.
Po drodze robimy zakupy, chleb, kartusz do palnika. oznacza to, że przynajmniej będzie co jeść na wieczór :)
Resztkami sił pniemy się pod górę. Podjazdów coraz więcej. Chociaż wydaje mi się, że jadę z góry przełożenia mówią mi co innego. Przejeżdżamy przez tunel, był w miarę krótki.(W Norwegii rowery mogą poruszać się w tunelu nie dłuższym niż 1,5 km.)
Po tym odcinku padam. Jako że jest już późno rozbijamy się nad dużym strumieniem, na miejscu postojowym. Są ławki, stoliczki, nawet kibelek kawałek dalej :)
Oczywiście cały czas pada. Podczas rozbijania namiotu zjadamy tabliczkę czekolady. Co za pychota. Gorzka :)
Rozsiadamy się w namiociku, kuchenkę chowamy w przedsionku żeby nie do końca była wystawiona na deszcz. I tak sobie gawędzimy. Aż tu nasza kuchenka zaczyna buchać płomieniami i po prostu zaczyna się palić. Michał szybko wyrzuca kuchenkę z namiotu. Ja panikuję. Boję się, że wszystko wyleci w powietrze. A butla elegancko się jara, zaczyna palić się trawa - mimo, że mokra. Znowu panikuję. Michał wrzuca całe to cholerstwo do strumyka. Gaz przestaje się palić, uchodzi do wody. Uff przeżyliśmy.
Nadszedł czas na przemyślenia. Zostaliśmy cali mokrzy, bez palnika, z zepsutym hamulcem...Zaczęliśmy się zastanawiać czy nie wracać do Bergen na samolot do domu. Myśl o jeździe w mokrych ciuchach przez dwa tygodnie nie napawała nas optymizmem. Poszliśmy spać chyba o 17.

Bergen


między domkami Bergen




gdzieś po drodześ
/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 2.50km
- Czas 00:15
- VAVG 10.00km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Pierwyj dien
Wtorek, 24 sierpnia 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 1
Pobudka o 4 rano, resztki pakowania. Nastroje kiepskie. Torba, którą przyniosłam była dość mocno uszkodzona, cała zawartość wysypywała się. Nie bardzo wiedzieliśmy co zrobić, więc Michał dla bezpieczeństwa wziął czarną folię do pakowania.Zwlekamy Siwego z wyrka i po kolei chłopaki znoszą pudła z rowerami do samochodu. Siwy jedzie samochodem, my niestety się nie mieścimy, biegusiem na autobus.
Dworzec, znowu taszczenie pudeł i bagaży...i w końcu pociąg.
Podróż przebiega nam na patrzeniu za okno, podsypianiu, "podsłuchiwaniu" rozmów sąsiadów, czytaniu...
14.00 Gdańsk. Już nie było tak łatwo. O ile Michał dawał radę zabrać rower w pudle i jedną torbę o tyle ja już nie miałam na to siły. Na zmianę jakoś zeszliśmy z gratami do podziemia.
Ja ruszyłam na poszukiwania torby kraciastej, w której często handlujący przenoszą towar. Taki nylon w kratę, czy co tam. Nie ma. Nigdzie nie ma dużych, ogromnych toreb. No trudno. Taszczymy dalej pudła. Rowery podskakują na schodach.
Robimy dodatkowe kółeczko i dwie rundki po stopniach bo mylą nam się wyjścia z dworca.
I w końcu przystanek autobusowy. Ładujemy wszystko do autobusu. Zajmujemy połowę miejsca, ludzi tłum, droga dłużyła się w nieskończoność.
Lotnisko. Pierwszy raz jesteśmy na lotnisku. No fajnie jest, tylko też nie mają dużych toreb. W końcu pękniętą torbę oblepiamy czarną folią, robimy z niej wielką czarną kulę, z dwoma uszami. Wygląda pięknie. Ważymy bagaże dla pewności. Wszystko ok.
Później odprawa, zakupy w sklepiku bezcłowym :D i do metalowej puszki.
Zaczyna zachodzić słonko, więc widoki podczas lotu piękne. Lecimy nad Szwecją, widać jeziorka, lasy, zatoki.
Gdy dolatujemy do Norwegii zaczyna się...pada...a my w krótkich spodenkach..
Na lotnisku rozkładamy się ze wszystkimi rzeczami. Michał zaczyna składać rowery, ja się zajmuję pompowaniem kółeczek. Trochę nas poniosło i za dużo atmosfer się napompowało, dętka pękła przy wentylu. Kierownice krzywo przykręcone, no ale trudno. Wszystko zajmuje nam koło 2 godzin. Ludzie się przyglądają, coś tam opowiadają sobie patrząc na nas.
W końcu wychodzimy z lotniska. Było ciemno, padał deszcz, w okół nas jakiś las. Ja chciałam czekać na lotnisku do rana, Michał koniecznie chciał się ruszyć gdziekolwiek. Po drodze gubię tylne światełko od roweru ;/ Nieźle się zaczęło. No to ruszyliśmy się 2 km od lotniska, na najbliższą zajezdnie autobusów, gdzie znaleźliśmy dobrze osłonięty przystanek.
To miał być nasz pierwszy nocleg na norweskiej ziemi. Wyciągnęliśmy śpiwory, i zwinięci w kulki na ławce próbowaliśmy spać. Mnie budziły autobusy, które przyjeżdżały przez całą noc, Miśkowi nic nie przeszkadzało :)

Kraków

Gdańsk


nad chmurami :D
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Pakowaniesz
Poniedziałek, 23 sierpnia 2010 · dodano: 23.08.2010 | Komentarze 4
Rowery w kartonach, ciuchy i jedzonko w sakwach...Chyba wszystko mamy. Nawet baterie do aparatu dotarły w ostatniej chwili :)Papier toaletowy, o którym myślałam od miesiąca, że zapomnimy udało się spakować...Jest dobrze :D
Trzymajcie kciuki, bo cała się boję tego zamieszania na lotnisku. Nigdy nie leciałam samolotem :o nigdy nie byłam na wyprawie rowerowej...Mam nadzieję, że dobre anioły będą z nami.

w pudełeczku


przed

i po spakowaniu :)
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 7.50km
- Czas 00:23
- VAVG 19.57km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze