avatar

Ula z miasteczka Kraków

Na rowerze mam przejechane 31340.87 kilometrów w tym 681.60 w terenie.





Gminy zaliczone:



button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy koszulka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2010

Dystans całkowity:1349.86 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:77:42
Średnia prędkość:17.37 km/h
Maksymalna prędkość:58.39 km/h
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:74.99 km i 4h 19m
Więcej statystyk
  • DST 104.30km
  • Czas 06:03
  • VAVG 17.24km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szwedzki film drogi, w kierunku Karlskrone

Środa, 8 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Ambjornarp - Gislaved - Dorarp, jez. Vidastern



Szukając drogi do Gislaved wylądowaliśmy na jakimś szutrowym skrócie, którym męczyliśmy się przez 16 km zanim dotarliśmy do głównej drogi. 30 km szybko minęło. Znowu miasteczko, a to oznacza ruch, samochody, trudności ze znalezieniem właściwej drogi. Na stacji benzynowej próbujemy ładować telefon, po 10 minutach odłączają nam prąd. Cóż jedziemy dalej, do ICA na zakupy. Tam w sklepie prosimy panią, żeby podłączyła telefon, na szczęście nie ma problemu. Robimy duże zakupy, w tym osiem rożków o smaku śmietankowo-truskawkowym, wcinamy po kolei. Rozrabiamy resztki Izostaru do bidonów, jeden się już całkowicie zagrzybił, trzeba wyrzucić.
Gislaved jest pełne rowerów, przy szkołach widać ich dziesiątki. Jest też miasteczkiem wielokulturowym, na ulicy mijamy ludzi wszystkich kolorów. Prawdziwa mozaika.
Po drodze zaglądamy jeszcze do biblioteki. Ceregiele. Pani zapisuje nr legitymacji Michała, pyta jak długo będziemy korzystać z sieci, odpala komputer. W Norwegii nie było takiego problemu. Po prostu wchodziło się do biblioteki i korzystało :)
Przeglądamy pocztę, dowiaduję się że na 14 września muszę być w Katowicach na spotkaniu z promotorem, dowiadujemy się też jakie są stany naszych kont, oraz co tam słychać na bikestats i w polskiej piłce nożnej. Obmyślamy przede wszystkim trasę do domu czy Ystad czy Karlskrone. Wybór pada na to drugie miasto. Prom poza tym jest tańszy, no i płynie do Gdyni, a nie do Świnoujścia.
Najtańszy bilet jest na piątek, zatem musimy mocno wyrwać do przodu, żeby mniej więcej zdążyć. Mamy do przejechania jeszcze 240 km. Damy radę.
Gubimy się w mieście. Pomaga nam mężczyzna zagadnięty na stacji benzynowej, każe jechać za swoim samochodem, a później na prostej już drodze pokazuje kierunek. Super, bardzo życzliwie. Później znowu się gubimy i znowu ludzie życzliwie nam pomagają.
Na wieczór dojeżdżamy do jeziorka położonego w pobliżu autostrady. W oddali słychać szum przejeżdżających samochodów. Ale jest dobrze, spokojnie. Noc gwieździsta i komarzysta :)



poranek na kąpielisku





grzyby rosną przy drodze


znowu stado żurawi



/

  • DST 133.00km
  • Czas 07:26
  • VAVG 17.89km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

zimny prysznic

Wtorek, 7 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Vara - Ulrkehamn - Ambjornarp

Nieszczególnie się spało tej nocy przy drodze. Ruch zaczął się koło 6 na dobre. Chyba traktory z całej Szwecji ruszyły ze zbożem do silosa w Vara. Koszmar. Zbieramy się zatem wcześniej. Wyruszamy przed 9.00.
Odwiedziny w miasteczku, całkiem przyjemnym, zakupy w ICA, i w drogę. Fajnie się jedzie, mimo, że Michał marudzi, że trochę powoli. Robimy sobie odpoczynek w lesie, i paszę z całego litra jogurtu, z wkrojonym banankiem. Całkiem dobrze krzepi.
Gdy docieramy do stacji benzynowej z nadzieją na naładowanie telefonu, rozczarowanie. Na stacji nie ma gniazdka ani na zewnątrz,łazienki też nie ma. Trudno. Jakoś wytrzymamy, bez pindżerowania. Kupujemy jeszcze papier toaletowy, 8 rolek. No na pewno ich nie zużyjemy, ale Michał uważa, że tak było najtaniej. No skoro tak, to ładuje ośmiopak na bagażnik. Ślicznie wygląda.
Kolejny odcinek to trasa do Urlikehamn, większego miasta na naszej drodze. Całkiem fajne, położone na brzegu jeziora Asunden. Zaglądamy na kolejną stację benzynową. Na chodniku już zauważam że Miśkowi wkręciła się linka, którą przywiązany był namiot w kasetę. Dobrze, że nie stało się to na jezdni. Na stacji Peem, na której znowu nie było gniazdka, Michał naprawia, rower, reguluje co trzeba, smaruje, i mocuje namiot tylko moją porwaną i tak już linką. Mamy nadzieję, że jakoś uda nam się dojechać do celu, przynajmniej dzisiejszego. Tymczasem w miasteczku znajdujemy świetną ścieżkę rowerową 30 km, trochę jakby nam nie po drodze, ale modyfikujemy planowaną trasę i już wszystko jest ok. Ścieżka idealnie równa, prosta droga wiodąca przez rezerwat. Po drodze dużo miejsc postojowych, a nawet WC i prysznic. Nie no prysznic za darmo. Sprawdzamy jest ciepła woda. Błyskawiczna decyzja o kopaniu, wskakujemy pod wodę, namydlamy się i cudowne uczucie szybko mija, bo zaczyna lecieć zimna woda. Klnę na funty. Spłukuje powoli pianę. Brrrr. Ubieramy się ciepło, chustki na głowy i dalej, w poszukiwaniu noclegu.
Tym razem przesadziliśmy, bo za nim znaleźliśmy wolne miejsce nad kolejnym jeziorem było już ciemno. Rozłożyliśmy się na kąpielisku. Domy były bardzo blisko, ale jakoś po cichu daliśmy radę się rozbić.
Komary oczywiście dręczyły nas niemiłosiernie.






świnie w Vara :]


kamień milowy


Ulricehamn, jez. Asunden



żurawie

/

  • DST 120.00km
  • Czas 06:22
  • VAVG 18.85km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

pod wiatr

Poniedziałek, 6 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Jakobsbyn - Vanersborg - Tun - Stora Levene - Vara


Noc zupełnie spokojna i przyjemna, przed nami poranek i codzienne czynności, które wykonujemy bez dyskusji. Każdy wie co ma robić :) Spakowanie całego bałaganu, załadowanie rowerów zajmuje nam zwykle koło 40 minut.
Dziś misja, duże miasto po drodze, w którym mamy zamiar wymienić pieniądze i skończyć z płaceniem kartą.
Najpierw próbujemy się wydostać z okolicy Jakobsbyn, kluczymy, robimy kolejne ósemki, wydaje nam się że jeździmy w kółko po ogromnej płaszczyźnie, na której widać tylko wiatraki i ogromne pola zbóż. W koło bardzo duże gospodarstwa, pola żyta, owsa, czasami duże pastwiska. Drogi prowadzące do domów najczęściej obsadzone są drzewami tworzącymi piękne aleje.
Na kolejnym rozjeździe nie wiemy już gdzie jechać. Nasz mapa w niczym nie pomaga. Podjeżdżamy do jednego z gospodarstw i pytamy o drogę, pani płynną angielszczyzną tłumaczy jak jechać. Uff, udaje nam się wyjechać z tego labiryntu. 50 km jedziemy do Vanesborgu bez wody, i mocno głodni. Po drodze nie ma ani jednego sklepu, nic, nie ma źródełka. Tylko pola, a później długo, długo las.
Robimy co możemy żeby jechać szybko, ale wiatr jest tak duży, że skutecznie nas hamuje. Czasami trudno przekroczyć 15km/h, wleczemy się aż do Vanesborga. Tam w jedynym otwartym po 14 banku wymieniamy złotówki na korony szwedzkie ooo tak będzie wspaniale, będziemy wydawać!!! :D Prosto do ICA na zakupy. Fura jedzenia ląduje w sakwach. Część zjadamy od razu na parkingu pod sklepem :D
A później dalej w drogę. Znowu wieje. Zgroza, nie da się jechać, mimo, że płasko jak na stole. Chowam się za Michała żeby było mi łatwiej jechać. Tak pokonujemy kolejne kilometry.
Robimy odpoczynek przy lotnisku wojskowym. Marie z nutella. Banany. Jesteśmy w niebie :)
Dalsza droga wiedzie klimatyczną okolicą. Dużo starych dębów, kamieni milowych przy drodze, starych gospodarstw, las jest gęsty i ponury. Czuć ducha historii.
Zbliżaliśmy się do kolejnego miasteczka, więc musieliśmy się szybko rozbić gdziekolwiek. Po drodze nabieramy wody na cmentarzu, bo jakoś nigdzie po drodze nie było strumienia ani stacji benzynowej. Parkujemy w pierwszym lepszym miejscu, chociaż troszkę oddalonym od drogi.
Micha z ciepłym na kolację i zasypiamy.



wysepka na jeziorze Vaner


rumaki gotowe do drogi


jedna z wielu alei


dzikie gęsi


kudłate krowy :)


wiatrakowy krajobraz



/

  • DST 95.00km
  • Czas 04:58
  • VAVG 19.13km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

sława puka do drzwi :D

Niedziela, 5 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 1

Gustavsfors - Mellerud - Jakobsbyn jez. Vänern


Niedziela. Słonko ślicznie świeci. Decydujemy, że będzie to dzień odpoczynkowy, nigdzie nie będziemy się śpieszyć, nigdzie nie będziemy gnać, dokąd dojedziemy to tyle będzie i kropka. Rano rozpusta, słodkie chwile, herbata, pranie, mycie w jeziorku. W wodzie były jakieś małe żyjątka, więc do gotowania cedziliśmy wodę przez gęsty bandaż. W końcu po tylu dniach wyschnął nam namiot. Do 12 leniuchujemy.
W końcu ubieramy komplet czystych ubrań. I powolutku suniemy w kierunku drogi asfaltowej, a później powoli do przodu, do oddalonego o 16 km Bengsfors.
W miasteczku zatrzymujemy się na stacji benzynowej, ładujemy telefon, wcinamy całą czekoladę, zapijamy owocową maślanką, rozmawiamy o tym co będzie po powrocie do Polski. Grzejemy się w słonku. Gdy się zaczynamy zbierać, podchodzi do nas sympatyczna blondynka i zagaduje po szwedzku. No nie pogadamy proszę pani. To po angielsku, coś tam nam udaje się ustalić. Pani pracowała nad katalogiem przedstawiającym uroki okolicy, robiła zdjęcia różnych aktywności, którymi zajmują się ludzi na pobliskich terenach. Chciała nam rowerzystom, zrobić foto do katalogu :D Ale mieliśmy radochę! Poprosiła żebyśmy się ładnie ustawili przy pobliskim pomoście, tak ładnie na tle wody, z rowerkami. Kilka uśmiechów i tak oto zaczęła się nasza sława :D Przez połowę dnia mieliśmy z tego duży ubaw, dobrze że się przebraliśmy w czyste ciuchy rano, bo byłby wstyd przed Szwedami :D
Droga mijała spokojnie, powoli, leniwie, drogą nr 164 w kierunku Mellerud.
Byliśmy prawie już nad jeziorem Vänern, 3 co do wielkości jeziorem w Europie. Przejechaliśmy koło dużej posiadłości, ogromnego pola golfowego i przez przypadek wjechaliśmy do małej przystani, wypełnionej domkami na wodzie, jachtami. Nie było widać drugiego brzegu jeziora, tylko latarnie jeziorną i błękitną dal. Było pięknie. Pierwsza rzecz jaka urzekła mnie w Szwecji to to jezioro.
Niestety nie mogliśmy znaleźć tam miejsca na namiot. Zrobiliśmy kilka kółek po okolicy, drogami, których absolutnie nie było na naszej mapie. I tak dobre anioły nas pokierowały, w pełne uroku miejsce.
Komarów była masa, ale dobrze opakowani dawaliśmy sobie z nimi radę, szybkie przygotowanie michy, makaron z sosem i parówkami, pyszność :D i już zasypiamy.



Daniele hodowlane


jez. Vänern





/

  • DST 104.00km
  • Czas 06:13
  • VAVG 16.73km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zmęczenie

Sobota, 4 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Djupfors - Amostsfors - Arjang - Gustavsfors


Noc jakoś udało się przespać w spokoju, może kilka razy przejechał pociąg. Nie było to jakoś niesamowicie uciążliwe. Wyspani, najedzeni ruszyliśmy dalej przez Szwecję.
Ja i tak cały czas myślami byłam w Norwegii, kombinowałam co zrobić żeby tam wrócić, czy w góry, czy na rower, czy do pracy...Myślałam o tym co udało nam się zobaczyć i o tym jak wiele jeszcze do zobaczenia zostało. I wkurzałam się, że jestem w jakiejś Szwecji i im bardziej o tym myślałam, tym gorzej mi się jechało.
Po 60 km byłam wyczerpana i bez przerwy marudziłam. Michał obiecał, że jak tylko znajdzie się miejsce to rozbijamy namiot. I tak przez 40 km szukaliśmy kawałka miejsca, i mimo że byliśmy już w płaskiej Szwecji, nie było to łatwe. W końcu zaryzykowaliśmy i zjechaliśmy gdzieś w kierunku jeziora Silken. 10 km przez las, jeziora w ogóle nie było widać, zaczynało się znowu ściemniać. Ale byłam zła. W lesie nie chcieliśmy spać, bo znowu byśmy zmarzli, chodziło nam o kawałeczek plaży, łąki...Dotarliśmy do miejscowości Vavrik, gdzie zaskoczył nas widok białego kościółka położonego na cyplu. Uroczo. W pobliskim budynku trwało wesele. Nic dziwnego, takie miejsce musi być popularne wśród nowożeńców. Szukaliśmy księdza, bo liczyliśmy, że gdzieś przy kościele się rozbijemy, niestety nikogo nie było. Na szczęście trochę dalej znaleźliśmy kawałek plaży z pomostem, domek był oddalony może o 100 metrów, ale nikogo tam nie było. Szybko się rozbiliśmy, żeby nikt nie miał okazji nas przeganiać. Micha pełna ciepłego jedzonka i w końcu śpiworek. Zasypiamy, jak zwykle - błyskawicznie.




Vavrik, jez. Silen




noclegowo





/

  • DST 110.00km
  • Czas 05:32
  • VAVG 19.88km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

do Szwecji --->>

Piątek, 3 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 2

Sand - Kongsvinger - Magnor - Charlottenberg - jezioro Bysjon


Do granicy coraz bliżej. Droga w miarę prosta. Mijamy kolejne miasteczka, zakupy. W Kiwi kupujemy pastę bananową, Boże jaka pyszna! ze świeżym chlebem, niebo w gębie. Nie możemy się najeść. Żałujemy, że kupiliśmy tylko jedno opakowanie bo to kończyło się zaraz po otwarciu. Nigdzie już nie spotkaliśmy tego specjału, a szkoda bo na prawdę smakuje bajecznie. Wydajemy resztki koron i jedziemy do Kongsvinger, z nadzieją, że tam wymienimy pieniądze, złotówki na korony szwedzkie. No ale ta operacja okazała się zbyt skomplikowana, dla banków norweskich. W sumie nie mieliśmy ani jednej korony szwedzkiej, pozostało nam płacenie kartką, z którym jak się okazało później nie było żadnych problemów.
Ostatnie 30 km do granicy pokonujemy drogą nr 2, dość ruchliwą ale jechało się nienajgorzej :)
Przed granicą już duży ruch, sklepy, motele. Przez granicę po prostu przejechaliśmy przez nikogo nie zatrzymywani. Po stronie Szwedzkiej markety, w których Norwegom opłaca się robić zakupy, stuningowane samochody z głośną muzyką, eroticcoś tam. Nie podoba mi się. Nie podoba mi się, że skończyła się Norwegia, że nie ma gór, fiordów, domków drewnianych z oknami, w których są równo ułożone firanki, na parapetach stoją świeczniki i lampki. Że nie ma spokoju. Że kierowcy już nie jeżdżą z taką uwagą koło rowerzystów.
W Charlottenbergu zjadamy hamburgery za ostatnie 60 koron norweskich. Smakuje nam bardzo. I wjeżdżamy w jakieś niesamowite miejsca, gdzie droga jest szutrowa, dużo gospodarstw i jakieś jeziorko. Nie bardzo jest jak się do niego dostać, bo oddzielają nas tory kolejowe. W końcu przejeżdżamy przez czyjeś pole i lądujemy nad brzegiem jeziorka, super miejsce. To że 10 metrów dalej są tory i jeżdżą pociągi, na razie nam nie przeszkadza. Przed wskoczeniem do worów, próbujemy się wykąpać. Śmiesznie musieliśmy wyglądać w strojach Adama i Ewy, na brzegu jeziora ledwie się chlapiący lodowatą wodą, robiący śmieszne miny z zimna. Ale w śpiworze było cudownie ciepło :D


Charlottenberg






Bananas ;)

/

  • DST 114.00km
  • Czas 06:16
  • VAVG 18.19km/h
  • VMAX 53.64km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

jeziora

Czwartek, 2 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

gdzieś w lesie - Hamar

Noc była bardzo zimna, zmarzliśmy bardziej niż w górach. Wszystko było zawilgocone. Spałam może 3 godziny, przez resztę czasu, trzęsłam się z zimna, Michał podobnie. Pozbieraliśmy się koło 9. Pierwsze kilometry przychodziły bardzo łatwo, kolejne już na ścieżce rowerowej do Hamar nie były takie przyjemne. Jechało mi się wyjątkowo źle, chyba najgorzej w ciągu wszystkich dni podróży. Nie miałam siły jechać. 30 km jakie nam zostało do pokonania zmienia się w niekończącą się podróż, bo jadę chyba 10km/h...
Hamar jest dużym miastem, już o innym typie zabudowy. Ruchliwe ulice, dużo więcej ludzi. Nie podoba nam się ta wielkomiejskość chcemy uciekać jak najszybciej z tego miejsca. Blisko natury czujemy się dużo lepiej, niż w betonach miast.
Szybkie zakupy i w drogę. W okolicy mnóstwo małych jezior położonych głęboko w lesie. Piękna i przyjemna okolica, dobra droga - jedzie się już znacznie lepiej.
Na nocleg wybieramy miejsce nad jeziorem, 4 km od Sand. W sumie to czyjeś pole, ale domy są dosyć daleko, więc cichaczem rozbijamy się. Nie mamy wody, nie nabraliśmy wcześniej, a ta w jeziorze tuż przy szuwarach nie wzbudza mojego zaufania. Kolacja będzie kanapkowa.


jezioro Mjosa


nocleg przed Sand



/

  • DST 73.00km
  • Czas 05:22
  • VAVG 13.60km/h
  • VMAX 58.39km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lillehammer

Środa, 1 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0

Tretten - Lillehammer - Mesnalien - gdzieś w lesie

Hytte musieliśmy opuścić do 12, nie śpieszyliśmy się :)
Do Lillehammer pozostało nam 38 km, do granicy ze Szwecją coraz bliżej. Do olimpijskiego miasta dojeżdżamy ścieżką rowerową. Po drodze mijamy licznik, który zlicza rowerzystów :)
Między czasie okazało się, że moja karta do aparatu mimo, że powinna pomieścić koło 1ooo zdjęć, po zrobieniu 326 powiedziała dość. Bałam się cokolwiek z nią robić, grzebać i usuwać śmieci, które pewnie tam były i zajmowały miejsce. Trzeba było kupić nową. Średnio cieszył nas ten fakt, bo oznaczał kolejny wydatek, na który nie byliśmy przygotowani.
Wjeżdżając do miasta rozglądaliśmy się za jakimś sklepem fotograficznym. Samo centrum to deptak pełen sklepików z odzieżą, jeden warzywniak, dużo kawiarni, park, kościół. Bardzo ładne, drewniane miasteczko, położone w górach, nad ogromnym jeziorem Mjosa. W końcu trafiamy do informacji turystycznej, pytamy o drogę na skocznie i sklep foto. Dostajemy dokładną mapkę i już wszystko jest łatwiejsze. Kupujemy pasującą kartę, czyli sukces, zakupy w Coop'ie czyli sukces i rozpoczynamy podjazd pod skocznie.
Mordęga, paskudnie duża góra :) Widoczki śliczne, seria zdjęć, pozowanie pod zniczem olimpijskim, który płonął podczas Igrzysk Olimpijskich w 1994roku. Chłopaki skaczą na igielicie, jest na co patrzyć. Podszedł tam do nas spacerujący z psem mężczyzna, i zagadnął po angielsku. Nawet udało nam się poplotkować, on też podróżował w młodości na rowerze, był w Polsce. My w zamian opowiadaliśmy mu o naszej trasie, o tym co było po drodze i dokąd zmierzamy. Było na prawdę miło, do tego dostaliśmy garść wskazówek jak wyjechać z Lillehammer. Miało być pod górę :) i było. Jechaliśmy przez wioskę olimpijską, mijaliśmy kolejne trasy przygotowane do rozgrywania zawodów sportów zimowych, a które w lecie wykorzystywane są do biegania i jazdy na rowerze.
I nadal góra, dół, nic się nie zmieniło :) Za górami ukazują się kolejne jeziora. Znowu rozglądamy się za noclegiem. Nie bardzo jest gdzie i znów zaczyna zapadać zmierzch. Pora łosia :) i faktycznie, spotykamy łosia przy głównej drodze, młodego samca, spokojnie przeżuwającego trawę. Gdy zwalniamy bierze nogi za pas i ucieka, szkoda że nie udało się zrobić zdjęcia.
Parę kilometrów dalej, rozbijamy się w zagajniku, dość głęboko w lesie. Jest paskudnie zimno.






hytte


kormorany


ścieżka rowerowa do Lillehammer


Lillehammer


skocznia olimpijska



widok spod skoczni


teren wiosko olimpijskiej




nocleg w lesie



/