avatar

Ula z miasteczka Kraków

Na rowerze mam przejechane 31340.87 kilometrów w tym 681.60 w terenie.





Gminy zaliczone:



button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy koszulka.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 94.00km
  • Czas 05:37
  • VAVG 16.74km/h
  • VMAX 53.64km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

dzień palnika

Czwartek, 26 sierpnia 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 0

Froland - Alvik -Kvandall - Granvin - 13km przed Voss

"Rano" o 11 nie pada :) wspaniale, jest szansa, jest nadzieja, że może chociaż kurtka wyschnie, że można ubrać krótkie spodenki.
Zwijamy bety. Dużo czasu nam to zajmuje. W ogóle nie mamy w tym wprawy. Pierwszy raz mamy spędzić pod namiotem tyle czasu. Górskie doświadczenie nie na wiele się w tym przydaje.
Oglądam swoje hamulce co się tam mogło odkręcić i odkryłam, że nic się nie odkręciło tylko linka spadła z tyłu z tego podtrzymywacza ( nie wiem jak się to fachowo nazywa :) No i całe szczęście wszystko zaczęło działać. Kierownice przykręciliśmy jeszcze raz. W końcu wszystko dobrze.
Na dzień dobry podjeździk i to całkiem przyzwoity. Widoki jednak rekompensują wysiłek. Za podjazdem wspaniały wodospad, i dolina przecinana strumieniem. Na trasie kilka tuneli. Już wiem, że ich nie lubię. Gdy przejeżdża samochód, panuje niesamowity huk, jakby nadciągała wielka ciężarówka. Jest ciemno, chłodno, głośno, dla mnie nieprzyjemnie. Michałowi oczywiście to nie przeszkadza, jemu nawet się podoba :)
Zjazd jest niesamowity, nachylenie 8%. Pędzimy z góry, przez tunele, w koło pionowe ściany gór. Koniec zjazdu doprowadza nas do miasteczka Norheimsund, położonego na brzegu Hardangerfjorden. Wszystkie domki białe. Biały kościółek. Uroczo.
W miasteczku szukamy jakiegokolwiek sklepu przemysłowego, gdzie można by kupić palnik. I udaje nam się :) duży sklep sportowy na naszej drodze. Wybór palników hah pierwsza klasa. Decydujemy się na palnik Primusa, na benzynę i na gaz. Do tego butelka i wychodzi 1800 koron. Majątek...cóż będziemy spłacać, jakoś to będzie...tak to sobie tłumaczymy.
Jest dobrze, mamy palnik, paliwo do niego, zakupy zrobione w Coopie, i co najważniejsze trochę słońca.
Humory od razu się poprawiają. Pędzimy trasą wiodącą wzdłuż brzegu fiordu. Góra - dół, tak bez przerwy. Mimo, że jedziemy dość uczęszczaną drogą jest przyjemnie. Kierowcy w Norwegii jeżdżą z dużą delikatnością w stosunku do rowerzystów. Nie wyprzedzają na gazetę, zachowują bezpieczną odległość, jeżdżą powoli, na drodze panuje duża kultura. Nikomu się tu nie śpieszy.
Po drodze kilka razy łapie nas deszcz, czasami trwający godzinę, czasami 10 minut.
Za fiordem jeziorko, otoczone pionowymi ścianami. Rewelacyjne miejsce na nocleg. Ale jakoś grymasimy tego dnia. Postanawiamy jechać dalej. No i się nam dostało. Podjazd. Pierwsza na naszej trasie niesamowita drabina tnąca pionową ścianę. Zakręty tak ciasne, że ciężarówki muszą czekać na wolną część jezdni.
Jesteśmy trochę podekscytowani, bo nigdy nie mieliśmy okazji jechać taką drogą.
Powoli do góry, podśpiewuje sobie pod nosem, żeby dodać sobie otuchy.
W sumie nie było źle. Ale na parkingu powyżej robimy odpoczynek, zjadamy chleb z marmoladą truskawkową, której kg kupiliśmy w Coopie.
Trochę niżej znajdujemy zajazd w lesie, kawałek drogi do nawracania. Rozbijamy namiot na zarośniętym fragmencie drogi. Jest dobrze. Ruch samochodów nie jest duży, spokojnie można się wyspać. Bierzemy się za pichcenie, już planujemy co ciepłego będziemy wcinać przed wskoczeniem do worów.
Odpalamy Primusa, ten znowu bucha płomieniami. Psia krew! Nic to, nie mamy siły żeby czytać instrukcje obsługi w językach obcych. Kanapki musiały nam wystarczyć i tego wieczoru.Padamy zmęczeni, szybko zasypiamy.


śniadanie


dość powszechny widok :)






takich domków jest tam bez liku, zakochałam się w nich bez pamięci


tunel




most pogodowy, po drugiej stronie padało ;]








ostatni podjazd dnia tego wyglądał mniej więcej tak






/

  • DST 90.00km
  • Czas 05:50
  • VAVG 15.43km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

norweskie lato

Środa, 25 sierpnia 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 0

Fresland - Bergen - Indre Arna - Adland - Tysse - Froland


Moje dwie godziny ciągłego snu przerwał nadjeżdżający autobus. Była 5 rano. Kierowca zerkał w naszym kierunku. Ja modliłam się w duchu żeby nie wpadł na pomysł i nie zagadywał nas, nie dzwonił po policję i w ogóle żeby dał nam święty spokój. Na przystanku pojawili się pierwsi pasażerowie i to był znak, że trzeba się zbierać. Całą noc padało. Rano padało.
Zwinęliśmy śpiworki, wsiedliśmy na nasze rumaki i w drogę. W kierunku Bergen.
Na pierwszym rondzie podczas hamowania okazało się, że hamulec nie działa. Byłam zachwycona, pooglądałam to po swojemu, stwierdziłam brak jakiejś śrubki, no nic nie działa to nie działa, trzeba jechać dalej.
Na szczęście trafiliśmy na ścieżkę rowerową. Do samego Bergen mogliśmy łatwo dojechać. Po drodze mimo wczesnej pory, paskudnej pogody - na prawdę paskudnej, tłumy rowerzystów. Jechali w krótkich gaciach, albo sztormiakach :), na ogół w czymś mocno odblaskowym.
Samo Bergen przyjemne. Drewniane domki na nabrzeżu, dużo rzeźb, przystań. Sklepy jeszcze były zamknięte. Co mnie zaintrygowało...za ogromną witryną, w sklepie w zabytkowej części miasta, na wystawie leżały ogromne wiertary, kosiarki, i różne dziwne narzędzia. Później już wraz z upływającą podróżą zrozumieliśmy to zamiłowanie Norwegów do maszyn różnej maści.
Na zwiedzanie nie mieliśmy szans. Bez przerwy lało. Nasze ubrania już były mokre. Mimo czegotonierobiących rzeczy, kurtki, spodni, ochraniaczy na buty wszędzie woda. Aparat dla bezpieczeństwa wylądował w dodatkowej reklamówce, telefon też. Mapa! Mapa zamokła. Też ląduje w woreczku żyłkowym "Jan Niezbędny".
Śniadanie jemy pod jakimś daszkiem. Serki topione przywiezione z Polski, chlebek, czekolada. Wg trasy zaplanowanej pierwotnie mieliśmy wrócić się do Fresland. Rezygnujemy z tego pomysłu i zaczynamy kluczyć po mieście, w końcu trafiamy na ścieżkę rowerową w kierunku Voss.
I jedziemy w deszczu, od czasu do czasu delikatny podjazd. Na jednym z nich podjeżdża do nas na szosce starszy jegomość i zagaduje po angielsku. Pyta gdzie jedziemy i radzi jak omijać tunele. Całkiem miło się zrobiło. Pierwszy kontakt z tubylcem :)
Mijają kolejne kilometry, a my wjeżdżamy w głąb kraju. Mijamy wspaniałe wodospady i pierwszy fjord Fusafjorden. Niewiele widać, zdjęć zrobić się nie da ze względu na deszcz. Totalna kicha.
Po drodze robimy zakupy, chleb, kartusz do palnika. oznacza to, że przynajmniej będzie co jeść na wieczór :)
Resztkami sił pniemy się pod górę. Podjazdów coraz więcej. Chociaż wydaje mi się, że jadę z góry przełożenia mówią mi co innego. Przejeżdżamy przez tunel, był w miarę krótki.(W Norwegii rowery mogą poruszać się w tunelu nie dłuższym niż 1,5 km.)
Po tym odcinku padam. Jako że jest już późno rozbijamy się nad dużym strumieniem, na miejscu postojowym. Są ławki, stoliczki, nawet kibelek kawałek dalej :)
Oczywiście cały czas pada. Podczas rozbijania namiotu zjadamy tabliczkę czekolady. Co za pychota. Gorzka :)
Rozsiadamy się w namiociku, kuchenkę chowamy w przedsionku żeby nie do końca była wystawiona na deszcz. I tak sobie gawędzimy. Aż tu nasza kuchenka zaczyna buchać płomieniami i po prostu zaczyna się palić. Michał szybko wyrzuca kuchenkę z namiotu. Ja panikuję. Boję się, że wszystko wyleci w powietrze. A butla elegancko się jara, zaczyna palić się trawa - mimo, że mokra. Znowu panikuję. Michał wrzuca całe to cholerstwo do strumyka. Gaz przestaje się palić, uchodzi do wody. Uff przeżyliśmy.
Nadszedł czas na przemyślenia. Zostaliśmy cali mokrzy, bez palnika, z zepsutym hamulcem...Zaczęliśmy się zastanawiać czy nie wracać do Bergen na samolot do domu. Myśl o jeździe w mokrych ciuchach przez dwa tygodnie nie napawała nas optymizmem. Poszliśmy spać chyba o 17.


Bergen



między domkami Bergen








gdzieś po drodześ

/

  • DST 2.50km
  • Czas 00:15
  • VAVG 10.00km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwyj dien

Wtorek, 24 sierpnia 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 1

Pobudka o 4 rano, resztki pakowania. Nastroje kiepskie. Torba, którą przyniosłam była dość mocno uszkodzona, cała zawartość wysypywała się. Nie bardzo wiedzieliśmy co zrobić, więc Michał dla bezpieczeństwa wziął czarną folię do pakowania.
Zwlekamy Siwego z wyrka i po kolei chłopaki znoszą pudła z rowerami do samochodu. Siwy jedzie samochodem, my niestety się nie mieścimy, biegusiem na autobus.
Dworzec, znowu taszczenie pudeł i bagaży...i w końcu pociąg.
Podróż przebiega nam na patrzeniu za okno, podsypianiu, "podsłuchiwaniu" rozmów sąsiadów, czytaniu...
14.00 Gdańsk. Już nie było tak łatwo. O ile Michał dawał radę zabrać rower w pudle i jedną torbę o tyle ja już nie miałam na to siły. Na zmianę jakoś zeszliśmy z gratami do podziemia.
Ja ruszyłam na poszukiwania torby kraciastej, w której często handlujący przenoszą towar. Taki nylon w kratę, czy co tam. Nie ma. Nigdzie nie ma dużych, ogromnych toreb. No trudno. Taszczymy dalej pudła. Rowery podskakują na schodach.
Robimy dodatkowe kółeczko i dwie rundki po stopniach bo mylą nam się wyjścia z dworca.
I w końcu przystanek autobusowy. Ładujemy wszystko do autobusu. Zajmujemy połowę miejsca, ludzi tłum, droga dłużyła się w nieskończoność.
Lotnisko. Pierwszy raz jesteśmy na lotnisku. No fajnie jest, tylko też nie mają dużych toreb. W końcu pękniętą torbę oblepiamy czarną folią, robimy z niej wielką czarną kulę, z dwoma uszami. Wygląda pięknie. Ważymy bagaże dla pewności. Wszystko ok.
Później odprawa, zakupy w sklepiku bezcłowym :D i do metalowej puszki.
Zaczyna zachodzić słonko, więc widoki podczas lotu piękne. Lecimy nad Szwecją, widać jeziorka, lasy, zatoki.
Gdy dolatujemy do Norwegii zaczyna się...pada...a my w krótkich spodenkach..
Na lotnisku rozkładamy się ze wszystkimi rzeczami. Michał zaczyna składać rowery, ja się zajmuję pompowaniem kółeczek. Trochę nas poniosło i za dużo atmosfer się napompowało, dętka pękła przy wentylu. Kierownice krzywo przykręcone, no ale trudno. Wszystko zajmuje nam koło 2 godzin. Ludzie się przyglądają, coś tam opowiadają sobie patrząc na nas.
W końcu wychodzimy z lotniska. Było ciemno, padał deszcz, w okół nas jakiś las. Ja chciałam czekać na lotnisku do rana, Michał koniecznie chciał się ruszyć gdziekolwiek. Po drodze gubię tylne światełko od roweru ;/ Nieźle się zaczęło. No to ruszyliśmy się 2 km od lotniska, na najbliższą zajezdnie autobusów, gdzie znaleźliśmy dobrze osłonięty przystanek.
To miał być nasz pierwszy nocleg na norweskiej ziemi. Wyciągnęliśmy śpiwory, i zwinięci w kulki na ławce próbowaliśmy spać. Mnie budziły autobusy, które przyjeżdżały przez całą noc, Miśkowi nic nie przeszkadzało :)



Kraków


Gdańsk




nad chmurami :D

  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pakowaniesz

Poniedziałek, 23 sierpnia 2010 · dodano: 23.08.2010 | Komentarze 4

Rowery w kartonach, ciuchy i jedzonko w sakwach...
Chyba wszystko mamy. Nawet baterie do aparatu dotarły w ostatniej chwili :)Papier toaletowy, o którym myślałam od miesiąca, że zapomnimy udało się spakować...Jest dobrze :D
Trzymajcie kciuki, bo cała się boję tego zamieszania na lotnisku. Nigdy nie leciałam samolotem :o nigdy nie byłam na wyprawie rowerowej...Mam nadzieję, że dobre anioły będą z nami.



w pudełeczku





przed


i po spakowaniu :)

  • DST 7.50km
  • Czas 00:23
  • VAVG 19.57km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

zakupowo

Środa, 18 sierpnia 2010 · dodano: 21.08.2010 | Komentarze 0

Ostatnia przejażdżka w Polszy ;) w tym miesiącu.


  • DST 15.32km
  • Czas 00:52
  • VAVG 17.68km/h
  • VMAX 36.08km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

na przegląd

Wtorek, 17 sierpnia 2010 · dodano: 17.08.2010 | Komentarze 0

Troszkę pokręciłam się po centrum. Fajnie się jeździło po pięciu dniach bez roweru :)
no i od dziś znowu przerwa. Do czwartku rowerek będzie sprawdzany, czy aby na pewno nic się nie rozlatuje :] no i później tylko rozkręcić i włożyć do pudła i będzie gotowy do drogi :D


  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

14.Odliczanie ;)

Wtorek, 10 sierpnia 2010 · dodano: 10.08.2010 | Komentarze 1

Już wiemy, że jedziemy :) Wszystko potoczyło się wg planów.
Teraz ostatnie przygotowania. Zakupy prowiantu, drobiazgów, które tam mogą się okazać niezbędne.
Będziemy mieć na pewno kłopot z rowerami, które do transportu musimy rozkręcić i spakować w kartony i przewieźć pociągiem do Gdańska, a później jakoś dostać się na lotnisko. W tej chwili trudno mi sobie wyobrazić tą operację :)
Odliczam dni :) z pewnym niepokojem a jednocześnie niedoczekaniem.

  • DST 15.73km
  • Czas 00:59
  • VAVG 16.00km/h
  • VMAX 39.88km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

na rynek i nie tylko

Wtorek, 10 sierpnia 2010 · dodano: 10.08.2010 | Komentarze 0



  • DST 50.75km
  • Czas 02:41
  • VAVG 18.91km/h
  • VMAX 53.64km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krzeszowice + po krk

Poniedziałek, 9 sierpnia 2010 · dodano: 09.08.2010 | Komentarze 3

Jaworzno - Chrzanów - Bolęcin - Alwernia - Tenczynek - Zalas - Krzeszowice

Znowu z sakwami powrót do krakowskiego domku. Pogoda jednak nam wyjątkowo nie sprzyjała. Deszcz i burza towarzyszyły nam przez 20 km. Mieliśmy okazję przetestować gadżety na wyjazd do Norwegii. Sakwy spisały się super, wszystko suchutkie. Moje spodnie, średnio ;/ coś jakby przeciekały, kurtka zresztą też, za to ochraniaczki na buty super, cały czas sucho :D
U Miśka kurtka znowu przecieka, gore-tex ale chyba na mżawkę ;/ ochraniaczki ciekną...
Po drodze kilka niezłych podjazdów, zwłaszcza jeden przed Alewernią 12% dał radę mnie zgnębić ;] Paskudnik!
W Krzeszowicach zjedliśmy obiad dnia i lody :D i ruszyliśmy w drogę do krk pociągiem :D heh no nie chciało nam się w tym deszczu i burzy, tym razem daliśmy za wygraną.


  • DST 94.11km
  • Czas 04:42
  • VAVG 20.02km/h
  • VMAX 58.39km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

prawie jak Racławice

Niedziela, 8 sierpnia 2010 · dodano: 09.08.2010 | Komentarze 1

Jaworzno - Luszowice - Trzebinia - Nowa Góra - Czerna - Racławice - Czubrowice - Osiek - Olkusz - Bukowno - Jaworzno


Kiedyś w ubiegłym roku wybieraliśmy się do Racławic posiedzieć pod dębem, pod którym odpoczywał Kościuszko Tadeusz :)
W tym roku się udało, wybraliśmy się w trójkę...mimo niepewnej pogody i nawet nam się udało nie zbłądzić i dojechać :D
Szkoda tylko, że jak się okazało na miejscu, to nie były TE Racławice ;] Pan przydrożny życzliwie wyjaśnił, że są jeszcze jedne Racławice. Te właściwie są pod Miechowem :D Nie byliśmy mocno zawiedzeni, ruszyliśmy dalej w kierunku Olkusza.
Jako że Krzysztofowi spieszno było wysikać psa, tępo jazdy było przeokrutne.
Ale się starałam :) doganiać chłopaków ;] Odcinek z Bukowna do Szczakowej (najnudniejsza droga rowerowa) pokonaliśmy w 30 minut
A w Bukownie przerwa na lody, ale te w Krzeszowicach duuużo lepsze.


Najazd na Paryż






Czerna - grota św. Hilariona, źródełko miłości w pobliżu :)

Kategoria do 100 km