Ula z miasteczka Kraków
Na rowerze mam przejechane 31340.87 kilometrów w tym 681.60 w terenie.
Gminy zaliczone:

Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Maj2 - 0
- 2018, Sierpień8 - 0
- 2018, Lipiec4 - 0
- 2018, Czerwiec2 - 0
- 2016, Sierpień3 - 1
- 2016, Lipiec3 - 0
- 2016, Czerwiec5 - 0
- 2016, Maj9 - 0
- 2016, Kwiecień20 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń3 - 0
- 2015, Grudzień3 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik9 - 0
- 2015, Wrzesień5 - 0
- 2015, Sierpień19 - 1
- 2015, Lipiec13 - 0
- 2015, Czerwiec11 - 0
- 2015, Maj3 - 0
- 2015, Kwiecień6 - 0
- 2015, Marzec7 - 1
- 2015, Luty1 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik6 - 0
- 2014, Wrzesień8 - 0
- 2014, Sierpień2 - 0
- 2014, Lipiec22 - 4
- 2014, Czerwiec18 - 2
- 2014, Maj17 - 0
- 2014, Kwiecień12 - 0
- 2014, Marzec20 - 0
- 2014, Luty17 - 2
- 2014, Styczeń9 - 9
- 2013, Grudzień16 - 4
- 2013, Listopad20 - 0
- 2013, Październik16 - 2
- 2013, Wrzesień21 - 1
- 2013, Sierpień22 - 2
- 2013, Lipiec26 - 11
- 2013, Czerwiec19 - 3
- 2013, Maj24 - 2
- 2013, Kwiecień21 - 4
- 2013, Marzec21 - 8
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń19 - 8
- 2012, Grudzień15 - 9
- 2012, Listopad21 - 9
- 2012, Październik23 - 9
- 2012, Wrzesień18 - 1
- 2012, Sierpień27 - 17
- 2012, Lipiec19 - 1
- 2012, Czerwiec24 - 9
- 2012, Maj28 - 21
- 2012, Kwiecień19 - 17
- 2012, Marzec21 - 4
- 2012, Luty2 - 3
- 2012, Styczeń2 - 5
- 2011, Grudzień10 - 2
- 2011, Listopad14 - 2
- 2011, Październik16 - 2
- 2011, Wrzesień12 - 1
- 2011, Sierpień17 - 5
- 2011, Lipiec19 - 19
- 2011, Czerwiec12 - 10
- 2011, Maj14 - 12
- 2011, Kwiecień19 - 7
- 2011, Marzec22 - 12
- 2011, Luty20 - 0
- 2011, Styczeń10 - 1
- 2010, Grudzień1 - 0
- 2010, Listopad3 - 1
- 2010, Październik12 - 4
- 2010, Wrzesień18 - 16
- 2010, Sierpień20 - 16
- 2010, Lipiec28 - 13
- 2010, Czerwiec27 - 8
- 2010, Maj23 - 10
- 2010, Kwiecień17 - 0
- 2010, Marzec4 - 1
- 2009, Grudzień1 - 0
- 2009, Listopad3 - 5
- 2009, Wrzesień4 - 0
- 2009, Sierpień6 - 5
- 2008, Grudzień1 - 1
- 2007, Grudzień1 - 0
- 2006, Grudzień1 - 0
- 2006, Październik1 - 0
- 2006, Wrzesień1 - 0
- 2004, Grudzień1 - 0
- DST 95.00km
- Czas 04:58
- VAVG 19.13km/h
- VMAX 47.00km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
sława puka do drzwi :D
Niedziela, 5 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 1
Gustavsfors - Mellerud - Jakobsbyn jez. VänernNiedziela. Słonko ślicznie świeci. Decydujemy, że będzie to dzień odpoczynkowy, nigdzie nie będziemy się śpieszyć, nigdzie nie będziemy gnać, dokąd dojedziemy to tyle będzie i kropka. Rano rozpusta, słodkie chwile, herbata, pranie, mycie w jeziorku. W wodzie były jakieś małe żyjątka, więc do gotowania cedziliśmy wodę przez gęsty bandaż. W końcu po tylu dniach wyschnął nam namiot. Do 12 leniuchujemy.
W końcu ubieramy komplet czystych ubrań. I powolutku suniemy w kierunku drogi asfaltowej, a później powoli do przodu, do oddalonego o 16 km Bengsfors.
W miasteczku zatrzymujemy się na stacji benzynowej, ładujemy telefon, wcinamy całą czekoladę, zapijamy owocową maślanką, rozmawiamy o tym co będzie po powrocie do Polski. Grzejemy się w słonku. Gdy się zaczynamy zbierać, podchodzi do nas sympatyczna blondynka i zagaduje po szwedzku. No nie pogadamy proszę pani. To po angielsku, coś tam nam udaje się ustalić. Pani pracowała nad katalogiem przedstawiającym uroki okolicy, robiła zdjęcia różnych aktywności, którymi zajmują się ludzi na pobliskich terenach. Chciała nam rowerzystom, zrobić foto do katalogu :D Ale mieliśmy radochę! Poprosiła żebyśmy się ładnie ustawili przy pobliskim pomoście, tak ładnie na tle wody, z rowerkami. Kilka uśmiechów i tak oto zaczęła się nasza sława :D Przez połowę dnia mieliśmy z tego duży ubaw, dobrze że się przebraliśmy w czyste ciuchy rano, bo byłby wstyd przed Szwedami :D
Droga mijała spokojnie, powoli, leniwie, drogą nr 164 w kierunku Mellerud.
Byliśmy prawie już nad jeziorem Vänern, 3 co do wielkości jeziorem w Europie. Przejechaliśmy koło dużej posiadłości, ogromnego pola golfowego i przez przypadek wjechaliśmy do małej przystani, wypełnionej domkami na wodzie, jachtami. Nie było widać drugiego brzegu jeziora, tylko latarnie jeziorną i błękitną dal. Było pięknie. Pierwsza rzecz jaka urzekła mnie w Szwecji to to jezioro.
Niestety nie mogliśmy znaleźć tam miejsca na namiot. Zrobiliśmy kilka kółek po okolicy, drogami, których absolutnie nie było na naszej mapie. I tak dobre anioły nas pokierowały, w pełne uroku miejsce.
Komarów była masa, ale dobrze opakowani dawaliśmy sobie z nimi radę, szybkie przygotowanie michy, makaron z sosem i parówkami, pyszność :D i już zasypiamy.

Daniele hodowlane

jez. Vänern


/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 104.00km
- Czas 06:13
- VAVG 16.73km/h
- VMAX 48.00km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Zmęczenie
Sobota, 4 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0
Djupfors - Amostsfors - Arjang - GustavsforsNoc jakoś udało się przespać w spokoju, może kilka razy przejechał pociąg. Nie było to jakoś niesamowicie uciążliwe. Wyspani, najedzeni ruszyliśmy dalej przez Szwecję.
Ja i tak cały czas myślami byłam w Norwegii, kombinowałam co zrobić żeby tam wrócić, czy w góry, czy na rower, czy do pracy...Myślałam o tym co udało nam się zobaczyć i o tym jak wiele jeszcze do zobaczenia zostało. I wkurzałam się, że jestem w jakiejś Szwecji i im bardziej o tym myślałam, tym gorzej mi się jechało.
Po 60 km byłam wyczerpana i bez przerwy marudziłam. Michał obiecał, że jak tylko znajdzie się miejsce to rozbijamy namiot. I tak przez 40 km szukaliśmy kawałka miejsca, i mimo że byliśmy już w płaskiej Szwecji, nie było to łatwe. W końcu zaryzykowaliśmy i zjechaliśmy gdzieś w kierunku jeziora Silken. 10 km przez las, jeziora w ogóle nie było widać, zaczynało się znowu ściemniać. Ale byłam zła. W lesie nie chcieliśmy spać, bo znowu byśmy zmarzli, chodziło nam o kawałeczek plaży, łąki...Dotarliśmy do miejscowości Vavrik, gdzie zaskoczył nas widok białego kościółka położonego na cyplu. Uroczo. W pobliskim budynku trwało wesele. Nic dziwnego, takie miejsce musi być popularne wśród nowożeńców. Szukaliśmy księdza, bo liczyliśmy, że gdzieś przy kościele się rozbijemy, niestety nikogo nie było. Na szczęście trochę dalej znaleźliśmy kawałek plaży z pomostem, domek był oddalony może o 100 metrów, ale nikogo tam nie było. Szybko się rozbiliśmy, żeby nikt nie miał okazji nas przeganiać. Micha pełna ciepłego jedzonka i w końcu śpiworek. Zasypiamy, jak zwykle - błyskawicznie.


Vavrik, jez. Silen


noclegowo

/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 110.00km
- Czas 05:32
- VAVG 19.88km/h
- VMAX 45.00km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
do Szwecji --->>
Piątek, 3 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 2
Sand - Kongsvinger - Magnor - Charlottenberg - jezioro BysjonDo granicy coraz bliżej. Droga w miarę prosta. Mijamy kolejne miasteczka, zakupy. W Kiwi kupujemy pastę bananową, Boże jaka pyszna! ze świeżym chlebem, niebo w gębie. Nie możemy się najeść. Żałujemy, że kupiliśmy tylko jedno opakowanie bo to kończyło się zaraz po otwarciu. Nigdzie już nie spotkaliśmy tego specjału, a szkoda bo na prawdę smakuje bajecznie. Wydajemy resztki koron i jedziemy do Kongsvinger, z nadzieją, że tam wymienimy pieniądze, złotówki na korony szwedzkie. No ale ta operacja okazała się zbyt skomplikowana, dla banków norweskich. W sumie nie mieliśmy ani jednej korony szwedzkiej, pozostało nam płacenie kartką, z którym jak się okazało później nie było żadnych problemów.
Ostatnie 30 km do granicy pokonujemy drogą nr 2, dość ruchliwą ale jechało się nienajgorzej :)
Przed granicą już duży ruch, sklepy, motele. Przez granicę po prostu przejechaliśmy przez nikogo nie zatrzymywani. Po stronie Szwedzkiej markety, w których Norwegom opłaca się robić zakupy, stuningowane samochody z głośną muzyką, eroticcoś tam. Nie podoba mi się. Nie podoba mi się, że skończyła się Norwegia, że nie ma gór, fiordów, domków drewnianych z oknami, w których są równo ułożone firanki, na parapetach stoją świeczniki i lampki. Że nie ma spokoju. Że kierowcy już nie jeżdżą z taką uwagą koło rowerzystów.
W Charlottenbergu zjadamy hamburgery za ostatnie 60 koron norweskich. Smakuje nam bardzo. I wjeżdżamy w jakieś niesamowite miejsca, gdzie droga jest szutrowa, dużo gospodarstw i jakieś jeziorko. Nie bardzo jest jak się do niego dostać, bo oddzielają nas tory kolejowe. W końcu przejeżdżamy przez czyjeś pole i lądujemy nad brzegiem jeziorka, super miejsce. To że 10 metrów dalej są tory i jeżdżą pociągi, na razie nam nie przeszkadza. Przed wskoczeniem do worów, próbujemy się wykąpać. Śmiesznie musieliśmy wyglądać w strojach Adama i Ewy, na brzegu jeziora ledwie się chlapiący lodowatą wodą, robiący śmieszne miny z zimna. Ale w śpiworze było cudownie ciepło :D

Charlottenberg



Bananas ;)
/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 114.00km
- Czas 06:16
- VAVG 18.19km/h
- VMAX 53.64km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
jeziora
Czwartek, 2 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0
gdzieś w lesie - HamarNoc była bardzo zimna, zmarzliśmy bardziej niż w górach. Wszystko było zawilgocone. Spałam może 3 godziny, przez resztę czasu, trzęsłam się z zimna, Michał podobnie. Pozbieraliśmy się koło 9. Pierwsze kilometry przychodziły bardzo łatwo, kolejne już na ścieżce rowerowej do Hamar nie były takie przyjemne. Jechało mi się wyjątkowo źle, chyba najgorzej w ciągu wszystkich dni podróży. Nie miałam siły jechać. 30 km jakie nam zostało do pokonania zmienia się w niekończącą się podróż, bo jadę chyba 10km/h...
Hamar jest dużym miastem, już o innym typie zabudowy. Ruchliwe ulice, dużo więcej ludzi. Nie podoba nam się ta wielkomiejskość chcemy uciekać jak najszybciej z tego miejsca. Blisko natury czujemy się dużo lepiej, niż w betonach miast.
Szybkie zakupy i w drogę. W okolicy mnóstwo małych jezior położonych głęboko w lesie. Piękna i przyjemna okolica, dobra droga - jedzie się już znacznie lepiej.
Na nocleg wybieramy miejsce nad jeziorem, 4 km od Sand. W sumie to czyjeś pole, ale domy są dosyć daleko, więc cichaczem rozbijamy się. Nie mamy wody, nie nabraliśmy wcześniej, a ta w jeziorze tuż przy szuwarach nie wzbudza mojego zaufania. Kolacja będzie kanapkowa.

jezioro Mjosa

nocleg przed Sand

/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 73.00km
- Czas 05:22
- VAVG 13.60km/h
- VMAX 58.39km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Lillehammer
Środa, 1 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0
Tretten - Lillehammer - Mesnalien - gdzieś w lesieHytte musieliśmy opuścić do 12, nie śpieszyliśmy się :)
Do Lillehammer pozostało nam 38 km, do granicy ze Szwecją coraz bliżej. Do olimpijskiego miasta dojeżdżamy ścieżką rowerową. Po drodze mijamy licznik, który zlicza rowerzystów :)
Między czasie okazało się, że moja karta do aparatu mimo, że powinna pomieścić koło 1ooo zdjęć, po zrobieniu 326 powiedziała dość. Bałam się cokolwiek z nią robić, grzebać i usuwać śmieci, które pewnie tam były i zajmowały miejsce. Trzeba było kupić nową. Średnio cieszył nas ten fakt, bo oznaczał kolejny wydatek, na który nie byliśmy przygotowani.
Wjeżdżając do miasta rozglądaliśmy się za jakimś sklepem fotograficznym. Samo centrum to deptak pełen sklepików z odzieżą, jeden warzywniak, dużo kawiarni, park, kościół. Bardzo ładne, drewniane miasteczko, położone w górach, nad ogromnym jeziorem Mjosa. W końcu trafiamy do informacji turystycznej, pytamy o drogę na skocznie i sklep foto. Dostajemy dokładną mapkę i już wszystko jest łatwiejsze. Kupujemy pasującą kartę, czyli sukces, zakupy w Coop'ie czyli sukces i rozpoczynamy podjazd pod skocznie.
Mordęga, paskudnie duża góra :) Widoczki śliczne, seria zdjęć, pozowanie pod zniczem olimpijskim, który płonął podczas Igrzysk Olimpijskich w 1994roku. Chłopaki skaczą na igielicie, jest na co patrzyć. Podszedł tam do nas spacerujący z psem mężczyzna, i zagadnął po angielsku. Nawet udało nam się poplotkować, on też podróżował w młodości na rowerze, był w Polsce. My w zamian opowiadaliśmy mu o naszej trasie, o tym co było po drodze i dokąd zmierzamy. Było na prawdę miło, do tego dostaliśmy garść wskazówek jak wyjechać z Lillehammer. Miało być pod górę :) i było. Jechaliśmy przez wioskę olimpijską, mijaliśmy kolejne trasy przygotowane do rozgrywania zawodów sportów zimowych, a które w lecie wykorzystywane są do biegania i jazdy na rowerze.
I nadal góra, dół, nic się nie zmieniło :) Za górami ukazują się kolejne jeziora. Znowu rozglądamy się za noclegiem. Nie bardzo jest gdzie i znów zaczyna zapadać zmierzch. Pora łosia :) i faktycznie, spotykamy łosia przy głównej drodze, młodego samca, spokojnie przeżuwającego trawę. Gdy zwalniamy bierze nogi za pas i ucieka, szkoda że nie udało się zrobić zdjęcia.
Parę kilometrów dalej, rozbijamy się w zagajniku, dość głęboko w lesie. Jest paskudnie zimno.

hytte

kormorany

ścieżka rowerowa do Lillehammer

Lillehammer

skocznia olimpijska


widok spod skoczni

teren wiosko olimpijskiej


nocleg w lesie
/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 120.00km
- Czas 07:30
- VAVG 16.00km/h
- VMAX 50.80km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Spotkanie z łosiem
Wtorek, 31 sierpnia 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0
przed Otta -Vinstra - Favang - TrettenRano znowu odwiedziły nas krowy. Muczały koło namiotu. Siłą rzeczy trzeba było się zbierać do wyjazdu. Codzienny rytuał i wyruszamy w dalszą drogę.
Rzeka nad którą spaliśmy, a później wzdłuż której jechaliśmy była duża, rwąca a kolor wody był mleczno zielony. Wspaniała, nazywa się Otta.
Znowu ubita droga wiodąca przez las. Jechało się bardzo dobrze, mimo gęstych podjazdów i zjazdów. Tylko przyroda i my. Czasami pojawiało się gospodarstwo, w tych okolicach głównie zajmujące się hodowlą bydła, ale po drodze trafiliśmy też na dużą hodowlę lam :) Dziwacznie wyglądały pasące się lamy w środku norweskiego lasu. Im bardziej na południe tym gospodarstwa większe. Budynki pomalowane na bordowo, białe okiennice, zawsze, ale absolutnie zawsze równo przystrzyżona trawa. Duża obora dla zwierzaków i stodoła na siano, przy tym dziwny mały budyneczek, stojący na czterech mniej, więcej 50cm podporach, zwieńczony małą wieżyczką z dzwonem. Jego zastosowanie nie do końca udało się nam odgadnąć:)
Przy gospodarstwach nie było psów, nikt nie strzegł obejścia. Przynajmniej na podwórku nic nie ujadało :) a już na pewno żaden czworonóg nie biegał za nami.
Na postoju wcinamy kolejną puszkę makreli w pomidorach, znowu pychota, wylizujemy puszkę do końca.
Z każdym kilometrem oddalamy się od białych szczytów, już ich prawie nie widać. Pozostaje duża dolina, rzeka, górki, lasy. Lasy niezwykłe, w których mech tworzy podstawę runa, ale są też czerwone borówki, jagody, maliny, grzyby. Wszystkiego obfitość.
Na którymś ze skrzyżowań bez podglądania tego co jest na mapie skusiliśmy się na zjazd. No i spotkała nas niespodzianka, bo to nie był ten właściwy. Do wyboru albo pod górkę albo na expresówke, żeby dojechać do kolejnego miasteczka, w którym jest most, żeby dostać się na naszą drogę. No to expresówka....no trąbili na nas oj, trąbili, ale mknęliśmy jak pociski :D 25km/h pedałowałam nóziami ile było sił. W końcu pojawił się kawałek ścieżki rowerowej, ale tylko kawałek, którą dojechaliśmy do miasteczka Favang. Stamtąd biegła droga równoległa do drogi expresowej, ale po 4 km się skończyła, więc nawrotka i poszukiwanie mostu, który gdzieś tam przecież był.
Favang nas zaskoczyło, przy sklepie siedzieli ludzie, w centrum miasteczka młodzież siedziała na ławce...dziwny widok w Norwegii :) bo jeśli spotykasz człowieka to najczęściej w sklepie, albo jadącego w samochodzie, przy domu prawie nigdy, miasteczka zawsze wyglądają na opustoszałe. No ale w sumie Norwegia ma tylko 5 mln mieszkańców. W każdym razie byliśmy zaskoczeni widokiem beztroskich mieszkańców miasteczka.
W końcu most. No i podjazd na dzień dobry, drogą ubitą z dużą ilością naniesionego żwiru. Ciężko, mamy 90 km na liczniku, powoli zachodzi słonko, najchętniej położylibyśmy się w śpiworkach. Niestety, wszędzie stromo. Nie ma gdzie rozbić namiotu. Gdy się już ściemnia dojeżdżamy do Tretten. Wiemy, że jeśli tylko będzie camping będziemy na nim spać. Wjeżdżając do miasteczka, Michał zauważa w krzakach tuż przy przejeździe kolejowym łosia :D Zwalniamy, a spłoszony zwierzak nieporadnie ucieka i przebiega nam drogę. Nooo to jest na prawdę duże zwierzątko. Miał duże rogi, długie nogi i był koszmarnie nieporadny w uciekaniu. Ten widok wynagradza nam wszystkie dotychczasowe trudy. Szaleje z radości :)
W Tretten trafiamy na camping, za 200 koron wynajmujemy hytte, mały domek, z grzejnikiem, lodówką, piecem, łóżkami. Jest super! Ciepło, sucho. W końcu robię pranie, rozwieszam sznurek w środku, ogrzewanie na max i hah będą czyste, pachnące skarpety.
Na kolacje kuskus - nie najadamy się nim, ale był całkiem smaczny. Do tego słodkie chwile, herbata. I miękkie łóżeczko...zasypiamy w worach.


hodowla lam

lama :)




/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 94.00km
- Czas 04:42
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 60.29km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
ja tu jeszcze wrócę!
Poniedziałek, 30 sierpnia 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 0
Lom - Traelvika - Vagamo - Lalm - przed OttaO 4 pobudka na sikanie. Na zewnątrz zastaje arcyciekawy widok i odpowiedź na pytanie, czemu jest tak zimno. Szron, w koło biało, woda w kubkach zamarzła w całości zamarzła. No cóż owinęłam się jeszcze bardziej worem i jakoś do rana dało się spać. Czekaliśmy do 11 aż słonko dosięgnie promieniami namiotu i roztopi szron. Mieliśmy więc rano dużo czasu, na śniadanie, uzupełnianie pamiętniczka wyprawowego.
W planach mieliśmy wyjście na najwyższy szczyt Norwegii Galdhøpiggen, ale zimno uświadomiło nam, że jednak nie mamy szans. Zabraliśmy zbyt mało ciepłych rzeczy, a droga na szczyt zajmuje przecież 6 godzin. Rezygnujemy z planu, pocieszając się że przynajmniej mamy pretekst żeby wrócić w norweskie góry.
Trasa początkowo wiodła nieco pod górę, ale po wypłaszczeniu rozpoczął się długi zjazd. Pędziliśmy podziwiając góry. Było na co patrzeć :) Do samego Lom udało nam się zjechać bez większych wysiłków. Tam zrobiliśmy sobie dłuższy postój, zakupy w Kiwi, oglądanie Lom Stavkirke, ładowanie baterii w telefonie na stacji benzynowej, długie rozmowy na temat ewentualnego kupna pączków...
Za mostkiem zaczęła się nasza droga wzdłuż jeziora Vagavatnet. Myśleliśmy, że jeśli trasa wiedzie wzdłuż jeziora i już oddalamy się od gór to będzie płasko, niestety... Od tego momentu zaczęła się droga często tylko ubita, ale i gęsto pagórkowata.
Trochę podjeżdżaliśmy też bardziej ruchliwą drogą. I wraz z zapadaniem zmroku rozpoczęliśmy poszukiwanie noclegu. Przejechaliśmy na drugi brzeg rzeki Otta. Znaleźliśmy się na ubitej drodze, w ciemnym lesie, tylko co jakiś czas pojawiało się gospodarstwo. Nie było za dużego wyboru, bo robiło się coraz ciemniej. Więc gdy tylko pojawił się ładnie porośnięty trawką brzeg, na dodatek z miejscem na ognisko szybciutko zabraliśmy się za rozpakowanie. To co, że łączka była usiana krowimi plackami - na szczęście nie pierwszej już świeżości, i tak było ślicznie.
My się rozstawialiśmy z namiotem, gotowanie dobiegało końca a krowy powoli zbliżały się do nas. Zajęliśmy mućkom dojście do wody :)szwędają się w pobliżu ale nas nie pożerają, i nie paskudzą koło namiotu.
I znowu ciepły śpiworek.

o poranku przywitał nas szron


11 czas jechać :)




podjazd na 1800, ale nie tym razem

Kiwi w Lom :)

Lom stavkirke z XII w.

dach pokryty gontem


wieczorne towarzystwo
/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 57.00km
- Czas 05:45
- VAVG 9.91km/h
- VMAX 52.00km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
Ożesz ty góro niedobra!
Niedziela, 29 sierpnia 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 2
Luster - Skjolden - Fortun - Jezioro BovertuntjorninUroczy poranek. Kanapeczki, pakowejszyn, hah nawet z okazji niedzieli umyliśmy się w pobliskim potoku. Pogoda całkiem przyzwoita. Pierwsze 7 km idzie jak po maśle.
Mijamy wioskę położoną na końcu fiordu, biały kościółek. No i się zaczyna. Najpierw łagodnie pod górę, później widzimy już, że auta jeżdżą nam nad głowami. Hmmm, tam gdzie oczekujemy końca serpentyny wcale go nie ma. Cały czas do góry. Hmmm...Kierowcy zaczynają się uśmiechać, pasażerowie machają, co jakiś czas pokazują kciuk wzniesiony do góry. Fajnie jest :) No i pod górę i nadal pod górę. Po drodze bardzo dużo malin, dużo grzybów, aż chce się zejść z rowerów i zbierać. Przypuszczam, że potrzebna by była przyczepka żeby je wszystkie zmieścić. No po dwóch godzinach jazdy z prędkością 5km/h zaczynam mieć dość, klnę nieustannie. Padam gdzieś na drodze na odpoczynek. Herbatniki Marie jak co dzień z marmoladą truskawkową. Wcale się nie skrzepiłam. Dalej do góry. Robi się powoli zimno. Wkładamy rękawiczki, kurtki.
Ukazują się kolejne białe szczyty. Zastanawiamy się co będzie dalej, czy na drodze będzie śnieg :)
Widoki coraz piękniejsze, zachwyt mieszał się z męką podjazdu. Na tabliczkach 8% i 10%, tragedia. Na wysokości 992 m npm w miejscowości Turtagro spotykamy dójkę autostopowiczów, Polkę i Hiszpana. Chwilę gawędzimy, oni też zmierzali do Lom. Przy drodze pojawiły się nowe tabliczki, na każde przejechane 100 m do góry, 1000, 1100, 1200...1300, 1400 później chwilę nic, aż w końcu 1434, uf. Chyba koniec. Góry, puste, prawie bez roślinności, skały, jeziora, śnieg. Pięknie.
No i w końcu zjazd. Zimno jak diabli, nawet ciepłe ciuchy nie pomagają. Mijamy górskie schroniska. Na zjeździe ostre zakręty, tak że boję się jakoś niesamowicie pędzić. I w końcu dolina, otoczona białymi od śniegu górami. Kawałek wypłaszczenia i to dla mnie koniec, widząc zbliżający się podjazd kapituluję i definitywnie żądam postoju i noclegu. Rozbijamy się poniżej drogi, za małym nasypem, poniżej wspaniałe jezioro.
Szybko się rozpakowujemy, byle do michy. Ale psikus, wieje tak paskudnie, że nie możemy rozpalić kuchenki, z 20 zapałek które były w pudełku nie wystarczyło do rozpalenia. Ja zapalniczkę gdzieś posiałam, nie wiadomo gdzie.
Na kolację zjadamy makrelę w sosie pomidorowym...mmmmmm... co za smak! Smakuje wybitnie, a to tylko jedna puszka :( Hop do worów. Ubieram na noc kurteczkę, kapuzę, i jak zawsze bluzę z polaru, koszulkę i getry...W nocy jest chłodno :)

Lusrtafjorden

jeziorko za Fortun

podjadanie na podjeździe

patrząc na te górki oprószone śniegiem i tak widziałam pączki

ulubione foto


szczyt szczytów

bez komentarza

jezioro Boverturnvatnet
/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 74.00km
- Czas 04:13
- VAVG 17.55km/h
- VMAX 47.95km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Zagubiłam się na drodzę poraz kolejny...
Sobota, 28 sierpnia 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 0
Leikander - Slinde - Sandviki - LusterWyspani o 8 zaczęliśmy się zbierać z garami do kuchni. A tu psikus, kuchnia zamknięta, dopiero o 10 otwierali. No ale mieliśmy ryż z sosem cygańskim z dnia wcześniejszego i chcieliśmy sobie podgrzać w kuchence campingowej, zrobić herbatkę, zażyć luksusu :)
Jako że miał to być dzień odpoczynkowy po wysiłkach dnia wcześniejszego siedzieliśmy w namiociku, nigdzie się nie śpiesząc. Podziwialiśmy widoki. Strome zbocza opadające prosto do wody, ogromne wodospady, góry, zieleń, skały. Co mnie ujęło, to to, że większość terenu nad Sognefjordem zajmowały sady. Jabłka, śliwki, gruszki. Cały czas miałam ochotę wskoczyć do ogrodu i objadać się owocami.
Jechaliśmy drogą nr 55, wspaniała widokowa trasa. Jadąc do Slinde zgubiliśmy się. Michał na ogół jechał pierwszy, a później gdzieś czekał na mnie. Tymczasem minęłam tunel, później kolejny kawałek drogi, dojechałam do miasta. Miśka nigdzie nie było widać. Pod nosem przeklinałam na funty, że jak mógł mnie tak zostawić i sobie gnać nie wiadomo gdzie! Nie wiedziałam co robić, jechać dalej, stać w miejscu. Jego telefon był rozładowany, jedyna nadzieja, że gdzieś się podłączy na stacji benzynowej. No i tak faktycznie zrobił. W końcu dzwoni. Okazało się, że czekał na mnie i robił coś przy rowerze, a ja musiałam być tak zapatrzona w asfalt albo na widoczki, że go nie zauważyłam :) Ufff, ale już razem. Teraz za karę jadę pierwsza i ciągnę nasz pociąg do przodu.
Kolejne podjazdy. Nie ma im końca. Zaczynam jęczeć, pobolewa kolano i jakoś niesamowicie cierpną mięśnie łopatki. Jakoś tak mocno trzymam kierownicę, nie wiem czy chce pchać rower pod górę, ale cała od tego jestem obolała.
Tego dnia dojechaliśmy do ostatniego na naszej trasie fiordu - Lustrafjorden. Woda w nim jest zielona. Rozbijamy namiot obok tunelu, na starej zarośniętej drodze, pod wielkim okapem skalnym. Zastanawiam się czy nie spadnie nam to na głowę...ale chyba skoro do tej pory nic nie odpadło, to może i tę noc wytrzyma.
Pod nami stromy brzeg, po przeciwnej stronie szumi wodospad. Zachodzi słonko. Piękna przyroda, niczym nie zakłócona. Musimy porządnie odpocząć, bo kolejny dzień będzie górzysty.

widok z namiotu


Sognefjorden

codzienne zakupy w Coop'ie :)

Sandviki

Lustrafjorden

kolacja
/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli
- DST 112.00km
- Czas 07:03
- VAVG 15.89km/h
- VMAX 53.00km/h
- Sprzęt noname
- Aktywność Jazda na rowerze
przez góry
Piątek, 27 sierpnia 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 1
13 km przed Voss - Vinje - Vik - Vangsnes - Hella - LeikanderNoc mija spokojnie. Co prawda twardo na glebie, ręce cierpną, ale zmęczenie pomaga zasnąć i spać snem sprawiedliwego przez 12 godzin.
Rano czytanie instrukcji palnika, no tak niewątpliwie parę błędów popełniliśmy :) ale teraz już wszystko hula. Robimy makaron z jakimś sosem w proszku. Pycha.
Do Voss prowadzi nas ścieżka rowerowa. Samo miasteczko super położone w dolinie wypełnionej małymi gospodarstwami. Zieleń pastwisk ładnie kontrastuje z błękitnym tego dnia niebem. Od razu przypomina mi się "Doktor z Alpejskiej wioski" :D
Po drodze mijamy Polaków z którymi lecieliśmy samolotem, łapali stopa. Machamy do nich ale jakoś nie są zainteresowani nawiązaniem kontaktu.
Nasza trasa biegnie wzdłuż jeziora, za nami ośnieżone szczyty gór. Co tu dużo mówić, jak okiem sięgnąć piękne krajobrazy.
Na stacji Esso robimy dłuższy odpoczynek, ładujemy telefon, cieszymy się widokami, zjadamy paszę. Przepis na paszę podkradliśmy znanemu polskiemu podróżnikowi :D P. Mitce, który będąc w Norwegii posilał się płatkami owsianymi. Jogurt, płatków owsianych do oporu i można jeść ;] Jogurcik wcale nie drogi bo 12 koron (6 zl) do tego płatków mieliśmy pod dostatkiem. Na jakiś czas krzepiło, a i praca jelit była znaczna.
Odbijamy na drogę nr 13. Znowu wspaniałe jezioro i znowu przejazd przez tunel. A później mozolne wspinanie na przełęcz. Długi podjazd, długi i mozolny. Jechaliśmy w kierunku ściany skał. Kompletnie nie było widać gdzie droga zakręca. A gdy już wyjechaliśmy na prostą, ukazała się nam kolejna drabinka do pokonania. No dobra, będzie zabawa. Przejedziemy drabinkę a później będzie z górki.
Na początku Michał się zatrzymał i coś tam majstrował przy rowerze, ot drobnostka, koło tylne się odkręciło. Dobrze, że nie na zjeździe ;) No i do góry, zakręt za zakrętem. Kierowcy machają, uśmiechają się widząc nasze wysiłki. Jest bardzo sympatycznie. I w końcu upragniony szczyt. Góry pokryte zielonymi i czerwieniejącymi trawami.Przypominają te szkockie. Dużo drobnych jeziorek. Owce pasące się w byle zakątkach.
Michałowi się bardzo podoba, mi też tyle, że dostaje szału bo za drabinką podjazdu górka się wcale nie skończyła. Rozciągnęła się za to i jeszcze przez 2 godziny mordowaliśmy ten podjazd, na przełęcz 986 i 961m npm. Podjazd oczywiście z 0 :)
Widoki nieziemskie. Góry przykryte chmurami, a po drugiej stronie wspaniała, głęboka, oświetlona słońcem dolina. Zjazd do poziomu 0. Wprost do przystani nad fiordem w miasteczku Vik. 15km bez pedałowania, wiatr prosto w twarz. Widok na Songnefjord, piękny wodospad i lodowiec...widok zapierał dech w piersiach. Prawdziwy cud!
Krótki odpoczynek nad wodą i rozpoczynamy poszukiwania noclegu. Jedziemy wzdłuż fiordu, kompletnie nic. Wszędzie strome zbocza, na jedynych wypłaszczeniach stoją domki albo campingi. Dojeżdżamy w końcu do przystani skąd mieliśmy odpłynąć do Hella, miasteczka położonego po drugiej stronie Sognefjordu. Grzecznie ustawiamy się w kolejce za samochodami, uiszczamy opłatę - 50 koron, ładujemy się na prom.
Znowu niesamowicie. Pełna romantika :D
W Hella nic się nie zmieniło, nadal stromizny, przejeżdżamy tak jeszcze parę kilometrów i w końcu padamy na campingu. W sumie tylko 130 koron za rozbicie namiociku. Rozstawiamy nasz mały, żółty domek na polu pełnym skoszonej trawy, lepi się do wszystkiego. Hehe, ale i tak jest dobrze, mamy gdzie spać, jest łazienka, kuchnia. Prysznic - dodatkowe 10 koron - 4 minuty ciepłej wody. Szaleństwo, szybko się namydlamy, szampon na włosy i płukanie. Noo prawdziwa frajda. Później micha przygotowana w kuchni, nawet herbatę robimy i hop do worów.
Tak mija nam dzień trzeci.

pasza

przy odbiciu na drogę nr 13

13 i drabinka na przełęczkę



miasteczko Vik

Sognefjorde

prom do Hella

/
Kategoria Norwegia - śledzie pośród troli

