avatar

Ula z miasteczka Kraków

Na rowerze mam przejechane 31340.87 kilometrów w tym 681.60 w terenie.





Gminy zaliczone:



button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl

Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy koszulka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Norwegia jak te kwiaty 2012

Dystans całkowity:1354.65 km (w terenie 49.60 km; 3.66%)
Czas w ruchu:87:33
Średnia prędkość:15.47 km/h
Maksymalna prędkość:68.60 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:71.30 km i 4h 36m
Więcej statystyk
  • DST 65.72km
  • Czas 04:37
  • VAVG 14.24km/h
  • VMAX 57.90km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

pod górę w Reinheimen

Piątek, 24 sierpnia 2012 · dodano: 13.09.2012 | Komentarze 0

Nad Tesse była cudna cisza i spokój, brzegi jeziora w ogóle nie zagospodarowane, droga tylko szutrowa, dookoła góry. Nie chciało mi się stamtąd jechać.
Poranne gotowanie, zmywanie czarnych garów, pakowanie i pierwsze kilometry, pożegnanie z Jotunheimen, teraz już tylko będziemy oddalać się od olbrzymów.
Gdzieś tam daleko widzieliśmy rozpogodzone niebo, na nasze szczęście to gdzieś, było naszym celem :) Kilkukilometrowy zjazd, widok na lodowcowe jezioro Vågåvatn, którego kolor kontrastuje z ciemną zielenią otaczających go lasów. Nie zdążyłam się zatrzymać na zjeździe, było stromo jak cholera, do tego samochody, ale żałuje.

Pierwszy postój w Vagamo. Oj jak się tam snuliśmy między marketami! Za dużo sklepów, bo chyba z cztery, zaliczamy wszystkie :) aż mnie złość bierze, że taką słoneczną pogodę marnujemy na siedzenie w miasteczku.

Znowu przebijamy się przez góry, kolejna zamknięta droga i znowu szuterek, tym razem całkiem porządny. Podjazd ok 20 km, ciągle pod górę w towarzystwie chmury - Kapki, która się do nas przykleiła i nie odpuszczała nas praktycznie na krok. Czasami mocniej dawała osobie znać. Tego dnia owce zaplanowały na nas zmasowany atak. Jedna grupa odcięła nam drogę, druga zaskoczyła nas z tyłu. Gdy pokonaliśmy owczą zaporę, te rozpoczęły pogoń za nami :) Ale się uśmiałam. Zwierzaki strasznie spragnione ludzkiego towarzystwa. Dalej krowy, które pasły się na szczęście za ogrodzeniem, biegły za nami wzdłuż płotu. Chyba chciały już wrócić z pastwisk do swoich stajni :)

Najwyższy punk osiągnięty tego dnia to około 1200 m n.p.m. Byliśmy na granicy Parku Narodowego Reinheimen, który powstał by chronić wspaniałe góry i siedliska dzikich reniferów. Widok zapierał dech w piersiach, a komentarz był typowo polski :D

Nie ma co gadać...

Spaliśmy w świetnym miejscu nad rzeką, wieczorem kolacja i kompanko w lodowatej wodzie. Noc minęła spokojnie.




minisosna nad Tysse


farmy
















podjazd













  • DST 59.60km
  • Teren 39.60km
  • Czas 04:31
  • VAVG 13.20km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

gleba w krainie olbrzymów

Czwartek, 23 sierpnia 2012 · dodano: 12.09.2012 | Komentarze 1

Na śniadanie prawie nie padało ;) do tego udało nam się złożyć namiot na sucho i ugotować gulasz z torebki wzbogacony o kiełbachę i zebrane grzyby :D smakowało. Na wyjeździe to chyba wszystko smakuje...nawet przedziwne specjały kupowane na miejscu.
Znowu byliśmy na trasie, która udostępniana jest samochodom/motorom za opłatą. Pojawiło się tylko kilka pojazdów tubylców z okolicznych farm. Towarzyszyła nam tylko cisza, chmura kapka i owce. Owce są wypasane na ogromnych przestrzeniach, pozostawione bez najmniejszego nawet dozoru. Zwierzaki były bardzo towarzyskie, gdy zsiadłam z roweru zaczęły mnie obwąchiwać, lizały sakwy, na szczęście nic nie podgryzły :) trochę nawet ze mną szły :D Mojego Miśka chciały zaatakować, zagrodziły mu drogę i pogroziły kopytkiem hehe. Niebezpieczne zwierzęta tam żyją!

Droga była szutrowa, nie wiem czy to już teren czy nie bardzo, ale miejscami było nawalone tyle żwiru, że trudno było przejechać bo koło grzęzło. Początkowo ostro pod górę, dalej już lekki podjazd. Ostatnie 8km było w ogóle zamknięte dla ruchu samochodów, jedynie przy bramie dostępne były rowery, kaski, przyczepki rowerowe dla dzieci, które można było pożyczyć i zapłacić dopiero w schronisku. Wypożyczalnia była samoobsługowa i zakładano, że wszyscy użytkownicy będą uczciwi. Bardzo to piękne.
Wiatr rozganiał chmury i pogoda stawała się coraz lepsza, chociaż cały czas było bardzo dynamicznie. Co tu pisać o widokach... marna ze mnie Orzeszkowa i opisy natury nie będą zapierać tchu w piersiach, zdjęcia oddają tylko część tego co widzieliśmy, a już na pewno nic nie odda uczucia wolności i spełnienia, poczucia, że się jest we właściwym miejscu, szczęścia, które wypełnia od czubka głowy po końce palców :)

Schronisko przypominało schron tylko z zewnątrz, w środku był to można powiedzieć elegancki hotel. Nocleg kosztował około 100- 150zł w zależności od wybranej opcji, obiad 150zł (trzydaniowy), a my zafundowaliśmy sobie po maluśkiej herbatce (13zł). Chciałam zostać... i wyjść na tą górkę, ale prognoza przewidywała na najbliższe dni opady. Bez sensu. Znowu obiecujemy sobie, że wrócimy tu :) ale bez rowerów, tylko w góry...
W drodze powrotnej udaje mi się wypatrzyć renifery, tylko dwa, może gdzieś poza zasięgiem wzroku było stado :)

Obawiałam się zjazdu po żwirze. Jechałam ostrożnie, kilka razy zmówiłam zdrowaśkę i jakoś poszło. Misiek czekał na mnie na rozjeździe, czekał zadowolony jakiś taki. Tak stał i tak patrzy na mnie, bo przeżywałam zjazd i opowiadałam jak to źle i nie dobrze było, i mówi: " O tu mam dziurę bo się wywaliłem" i pokazuje na kurtce pod kieszenią, i na spodnie. Motyla noga - zaklęłam szpetnie, zaklęłam szpetniej, gdy zobaczyłam dziursko na plecach, duże dziursko. Patrząc perspektywicznie i mając na uwadze norweską pogodę deszczową - wyglądało to raczej nieciekawie. Jechaliśmy dalej lamentując i szukając noclegu nad jeziorem Tesse.
Spanko było świetne, chociaż do brzegów jeziora mieliśmy trochę daleko i nie chciało nam się zupełnie pójść po wodę, co oznaczało kanapki na kolację :)
Wieczór był piękny, słońce zachodziło za góry, a dookoła panowała uspakajająca cisza.


moje stado :D


droga


pukając do nieba bram


wypożyczalnia




schronisko


w schronisku :)




woda zabarwiona na czerwono od rosnących tam porostów



farma


reniferek








farma


Jezioro Tesse


zaskakujące widoki



  • DST 46.25km
  • Czas 02:24
  • VAVG 19.27km/h
  • VMAX 61.79km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bessegen

Środa, 22 sierpnia 2012 · dodano: 11.09.2012 | Komentarze 0

Liczyliśmy, że pogoda się utrzyma ale jak zwykle psikus ;) Chmurzyska zasłoniły nasz cel, czyli Bessegen. To wąski grań między dwoma jeziorami, z których - Gjende ma kolor jasnozielony, bo wpływa do niego woda z lodowca, drugie zaś Bessvatnet jest zwyczajnie niebieskie.
Rowery zostawiliśmy pod sklepem przy przystani promu, który pływa na Gjende przewożąc turystów do Memurubu, skąd niektórzy zaczynają swoją wycieczkę na Bessegen. My zaczynaliśmy tradycyjną drogą. Najgorsze było rozczarowanie po wyjściu na grań - brak widoku jakiegokolwiek, byliśmy w chmurze, jakiejś paskudnej, która wcale nie miała zamiaru się usunąć. Posiedzieliśmy trochę na szczycie, zmarzliśmy, zjedliśmy czekoladkę i zaczęliśmy schodzić. Ale nagle delikatne podmuchy wiatru, czy ciepłe powietrze, czy nie wiem co spowodowały, że chmury się podniosły. No to wracamy! I było warto, bo widok był wspaniały :)

Rowery stały na swoim miejscu, przebraliśmy buciory na rowerowe i ruszyliśmy dalej. W planie pierwotnym mieliśmy odwiedzić Lom i próbować wejść na tego Galdhopiggenam przeklętego po wielokroć, ale impuls zadecydował, że jednak nie ta górka, a Glittertind stanie się naszym celem. Więc kierowaliśmy się na drogę, która będzie prowadziła do schroniska pod tym szczytem.
Jechaliśmy wzdłuż rzeki Sjoa wypływającej z Gjende, której kolor nadal był mlecznozielony. Nawet pokusiliśmy się zjechać w nieznane leśne ostępy, żeby zobaczyć kanion wyrzeźbiony przez rzekę. Sjoa jest popularnym miejscem dla wszelakich aktywności wodnych, zwłaszcza raftingu.
Dzień zakończyliśmy na małej polanie, na początku szutrowej drogi prowadzącej na dach Norwegii :) Na kolacje kanapki, bo zaczęło padać :)


nur czarnoszyi


jeden z dwóch najbardziej popularnych szlaków w Norwegii, drugi to droga na Galdhopiggen - najwyższy szczyt tego kraju


oznaczenie szlaku


a tu widać drogę, którą przejechaliśmy dzień wcześniej


między chmurami


pustka


i mam co chciałam :)


Misiek szuka zasięgu












góry odbijają się jeziorze...


Sjoa


Sjoa

w stronę zachodzącej góry ;)



  • DST 36.38km
  • Czas 02:49
  • VAVG 12.92km/h
  • VMAX 68.60km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jotunheimen i ballada o osmolonych garnkach

Wtorek, 21 sierpnia 2012 · dodano: 11.09.2012 | Komentarze 0

Zaskoczyło nas, że jesteśmy w górach. Przez chmury, które towarzyszyły nam dzień wcześniej nie było widać nic poza asfaltem pod kołem. Dzień zapowiadał się pięknie. Wypoczęci, najedzeni i w miarę wyspani rozpoczęliśmy kolejny dzień od zakupów w Kiwi. Długo oglądaliśmy czego sobie nie kupimy, bo cena sięga sufitu :) ale za to banany były tanie i jogurcik w dobrej cenie :) :)

Okazało się, że miejscowość w której się zatrzymaliśmy - Beitostolen to kurort turystyczny, z wyciągami narciarskimi i tuzinem hoteli. Żeby było ciekawiej położony 900 m n.p.m. Różnią się norweskie kurorty od Polskich, chociażby pod względem zabudowy, która tu jest przemyślana i prowadzona z dużą dbałością o ogólny wizerunek. Nie ma tu paskudnych reklam, szyldów, neonów, blaszanych marketów...może i u nas kiedyś doczekamy ładnego Zakopanego, wolnego od reklam i pstrokacizny.

Na ogromnych przestrzeniach rozrzucone były małe farmy i domki kempingowe, na szczytach gór zalegał śnieg, jeziorom nie było końca, a do tego na horyzoncie tylko lekki podjazd :D Bajka! Ruch samochodów niewielki, więc mogliśmy swobodnie jechać i plotkować :) o tym jaką to piękną drogę znaleźliśmy :D

Tego dnia wyjechaliśmy na wysokość 1389 m n.p.m. i czuliśmy się jak w raju :D Jako, że byliśmy bardzo blisko Gjendesheim - czyli miejsca, z którego mieliśmy wyruszyć na trekking, przejechaliśmy tego dnia bardzo nieduży dystans. Znaleźliśmy miejsce nad lodowcowym jeziorem i wylegiwaliśmy się w słońcu, później kolacja i do worków :) Było wyjątkowo długo jasno, koło 23 było widać jeszcze poświatę zachodzącego słońca.

Wieczorem debatowaliśmy o naszych garnkach, które przy gotowaniu na benzynę kopcą się jak szalone. Codziennie rytuał walki z sadzą. Powstała wtedy ballada o smutnych garnkach:

Dawno, dawno temu - kiedy Michał studiował,
przed Ulą coś w szafeczce w tajemnicy chował,
jak się później okazało przed wyjazdem w Bieszczady,
był to komplet garnków aluminiowych, o rany! o rany!

Garnki wędrowały po Polsce szerokiej,
zwiedziły też Norwegię i mówię Wam: okej!
Lekkie jak piórko, poręczne i zgrabne,
gdy Ulcia je myła rączki miała czyste i jedwabne.

Lecz o to palnik mutifuelowy -
zmienił życie Uli, Michała i garnków w koszmar sadzowo-ołowiowy.
Czarne garnki się stały, domyć ich nie sposób,
zwiększyło to znacznie obowiązków zasób!

Teraz wieczorem zamiast cieszyć się widokiem,
kończą myć gary prawie przed zmrokiem!
Finał tej historii jest jeszcze nieznany,
ale chyba będą kupione z Optimusa gary :)


poranek w hytte


Beitostolen


pozowanko






górka nr 1






przebierka w cieplejsze skarpety :P










moje ulubione zdjęcie :)








wygłupy ;]










jezioro OvreLeirungen, a nad nim lodowiec








jezioro NedreLeirungen


jezioro Ovre Sjodalsvatnet




w tle Gjendeshoe


nad Magaholen






  • DST 115.00km
  • Czas 07:33
  • VAVG 15.23km/h
  • VMAX 49.14km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

zimno i pada na to miejsce w środku Norwegii

Poniedziałek, 20 sierpnia 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 0

Ranek poszedł nam jakoś gładko i wyjątkowo wczas, bo o 9 z minutami byliśmy zwarci i gotowi do jazdy. Mieliśmy z górki do Gol. Takie małe miasteczko, ale z miksem wszystkich ras i kultur.

Wjeżdżamy na drogę nr 51, pierwszy znak informuje o 8km podjeździe i nachyleniu ok 6%. I znowu powoli pięliśmy się na pagóry i góry. Żebyśmy nie zapomnieli, że jesteśmy w Norge to kropiło sobie, raz mocniej, raz słabiej. Po drodze przerwa na paszę (jogurt i płatki owsiane) i czekoladę.
Jechało nam się przyjemnie nawet. Oglądaliśmy jeziorka, domki kempingowe, skarłowaciałe brzozy i sosny. Spotkaliśmy chłopaka z sakwami, ale że nie miał flagi i powiedział tylko "Hi" to ni cholery nie wiemy co to za jeden czy tamtejszy czy jakiś włóczęga z obcych krain :)
Na kolejnych kilometrach cieszyliśmy się płaskim terenem, a później pięknym zjazdem do 0.
W Leira lało jak z cebra, ale opatuliliśmy się i jakoś się jechało do przodu, później było sucho, później deszcz, sucho, deszcz, sucho, deszcz, sucho, deszcz... i tak się ubieraliśmy, rozbieraliśmy, ubieraliśmy, bo pada, rozbieraliśmy z tego wszystkiego, bo gorąco pod górę. Rozglądaliśmy się za ewentualnym miejscem na biwak, bo już powoli zbliżała się nasza pora biwakowania czyli godzina 18. Parę okazji przegapiliśmy, a później to już było tylko gorzej, stromo i dużo zabudowań. Do tego wszystkiego zaczęło padać. Stwierdziliśmy jakoś tak, że napieramy w stronę kempingu i padający coraz mocniej deszcz wcale nam nie przeszkadzał. Tymczasem robiło się coraz mniej przyjemnie. Nie wiem dlaczego się nie zatrzymaliśmy, żeby się ubrać. Uparcie jechaliśmy dalej coraz bardziej mokrzy. I nagle Miśka olśniła moc jakaś, grom z jasnego nieba, że przecież tam na dole jest jezioro i tam jest droga: "o ta" i tam jest biwaków, że ho ho. No to sru po szuterku do jeziorka i jak pięknie i jak ładnie i jest jezioro Hedalsfjorden!! Ale ni cholery biwaku. Ale spoko, na pewno dalej będzie. I pod górkę po szuterku i błotko i jeszcze więcej deszczu. Cudownie się czuliśmy, gdy po 7km udało nam się trafić na główną drogę, z której wcześniej zjechaliśmy...Ileż słów na K, Ch, P, C, wówczas padło. Jechaliśmy w deszczu, było coraz ciemniej, morale raczej marne... Oto jednak ukazał się naszym oczom symbol, domek - znak noclegu. Zadowoleni podjechaliśmy pod dom, no trudno zapłacimy ile trzeba ale niech już będzie sucho do licha! Grzecznie pytamy czy znajdzie się miejsce do spania dla dwójki, ale nie ma! Powiedzieli, że następny możliwy nocleg za 5km. Jak nazłość było pod górę, więc te 5 km upłynęły nam z wyrazami na K, Ch, P i C, takie na J i W też się trafiały :)
Przyznaje się, ledwie się wlekłam, klęłam na cały świat i wszechświat, na głos - na dodatek ;)
W końcu trafiliśmy na wielki biwak i wzięliśmy sobie za 500kr (250 zł) wielką hytte z prysznicem, kuchnią wyposażoną w lodówkę, piec i garnki, były też ciepłe grzejniki i tv z kilkoma programami :D Później już było tylko cudnie, pyszne pure ziemniaczane ( z proszku ) i kiełbasa krakowska podsmażana z cebulką. Do tego hektolitry herbaty z cytryną.
W nocy było gorąco jak diabli bo wszystkie grzejniki odkręciliśmy na 30stopni, żeby wysuszyć mokre ciuchy. Jakoś usnęliśmy jednak w tych niezwykle ciężkich warunkach :D

p.s. proszę zwrócić uwagę na przewyższenie tego dnia ( jak teraz patrzę to rozumiem nasze zmęczenie)


kolorowe skrzynki są dosyć popularne :)


kemping w Gol


up, up, up








Fagernes


Fagernes w chmurze


hytte z naszym całym jedzeniem




  • DST 96.72km
  • Czas 06:44
  • VAVG 14.36km/h
  • VMAX 63.25km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

...góry moje, otwórzcie swe ramiona...

Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 0

Rano wspaniałe słońce zachęcało do ruszenia w podróż. W małym miasteczku spotkaliśmy grupę dzieciaków, która szykowała się do odbycia wycieczki na drezynach :) po starej linii kolejowej. Trochę się tam zamotaliśmy z kierunkiem, w którym mamy jechać, ale w końcu trafiliśmy na nasz szlak.

Zaczynały się góry :D ku naszej radości. Krajobraz w końcu się zmieniał. Po drodze mijamy kolejne tradycyjne gospodarstwa. W miejscowości Uvdal robimy sobie przerwę przy kościele stavkirke. Kościół tego typu znajduje się też w Polsce, w Karpaczu i jest znany jako "świątynia Vang". Kościół z Uvdal to jeden z 28 kościołów tego typu jaki znajduje się w Norwegii. Powstał w okresie kiedy wierzenia w pogańskich bożków mieszały się z wiarą chrześcijańską. Tajemniczo się zrobiło, wikińskie symbole, zapach smolonego drewna, stary cmentarz...

Dalej ruszyliśmy droga nr 40, a później na drogę w góry. Po długim podjeździe znaleźliśmy się przy szlabanie. Wjazd dla samochodów i motorów był płatny, rowerzyści mieli przyjemność poruszania się po leśnych drogach za darmo. Im wyżej się wjeżdżaliśmy tym roślinność była coraz uboższa, chociaż udało mi się wypatrzyć malinę moroszkę (pomarańczowa malinka), ale nie zrobiłam zdjęcia co czyni mnie fujarą nr jeden :P

Super się jechało przez las po szuterku. Spokój, cisza. Gdzieniegdzie strumienie, małe jeziorka, osiedle domków. Później czekał nas mały zjazd i znowu pod górkę, ale już po asfalcie. Przejechaliśmy przez jakąś wiochę, a dalej tylko zjeździk no chyba przez 10 km P:D :D Eh pięknie było.

Na wieczór kręciliśmy się przy ruchliwej drodze i ciężko było nam znaleźć miejsce na nocleg. Próbowaliśmy nawet na polach namiotowych, ale niestety wszystkie były czynne do 19. Jakiś niefart, bo byliśmy parę minut po siódmej. Znaleźliśmy miejsce nad rzeką, szkoda tylko, że powyżej była droga i tory kolejowe :D Ale udało się nam wyspać i tak, hehehe.


"ozdobnik" przed sklepem










zwierzaki też oglądają tv ;)


zabytkowe gospodarstwo






Stavkirke




nie wiem o co chodzi z tą skarpetką, ale wyglądało to ładnie :)




pod górę było jak cholera


wodopój


pod górę po szuterku :D


osiedle domków letniskowych




pagórki




i cel zjazdu :)


u celu :D




  • DST 87.08km
  • Czas 04:54
  • VAVG 17.77km/h
  • VMAX 49.14km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

dzień, który zaczął się marnie

Sobota, 18 sierpnia 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 0

W nocy padało. Rano padało. Czyli co? dobra pogoda się już skończyła? ... Śniadanko zjadamy w namiocie, wyjadamy sery przywiezione z Polszy, keczupy i inne dobrodziejstwa. Trochę żałujemy, że nie wzięliśmy termosu, bo herbatka zrobiona wieczorem w sam raz byłaby na rano. Nie odpalamy kuchenki, bo nie chce nam się znowu myć garnków, które się strasznie smolą na naszym palniku. Zostaje więc woda do picia. O tak, dziś będzie jej pod dostatkiem ;) Marnie to wygląda. Składamy mokry namiot, a siebie szczelnie pakujemy we wszystkie przeciwdeszczowe cudowności.

Przed Kongsberg było jak w niebie. Domki jak z folderów, nie mogłam się napatrzeć na to morze kwiatów, którymi Norwegowie się otaczają. Zresztą sklep z kwiatami to tam podstawa. W niektórych wiochach, nawet spożywczego nie było, ale na przykład był sklep z artykułami ze szkła, albo z kosiarkami i piłami... Mam wrażenie, że to taka ich pasja: pielęgnacja ogródków i różności wystawione w oknach, a to świeczniki, a to figurki ze szkła, a to lampka, no i oczywiście kwiaty.

Szlak rowerowy nr 5 zaprowadził nas prosto do centrum miasta. Kongsberg znane w przeszłości głównie z kopalni srebra, a obecnie chyba z fabryki Volvo Air. O jak się kręciliśmy po tym mieście! Jak mówi Michał " jak gówno w przeręblu" :) Szukaliśmy FreeWifi, raz był zasięg raz nie. A czas leciał, później zakupy i podstawowy zestaw rowerzysty banany i jogurcik, no i jeszcze przekąsić trzeba było i tak zrobiło się popołudnie.

Od Kongsberg zaczyna się historyczna kraina Numedal, która rozciąga się do Geilo, wzdłuż rzeki Numedalslågen, trzeciej pod względem wielkości w kraju. Jak się okazuję przez kolejne dni będziemy przemierzać piękną dolinę, wypełnioną nie tylko dziką przyrodą, ale też ważnymi dla kultury norweskiej zabytkami. Mijamy kolejne gospodarstwa z tradycyjną zabudową: dom, szopa, stodoła, komórka na drewno, komórka na żywność - to ta na wysokich nóżkach. Im większe gospodarstwo i więcej miało pracowników, tym komórka żywnościowa była większa. Na dachu budowli umieszczano dzwon, którym wzywano na posiłek.

Dzień mijał przyjemnie, podjazdów mało, droga przez las wzdłuż niemal dzikiej rzeki. Padało tylko troszkę, więc dzień mimo, że zaczął się marnie nie marnie się skończył. Znaleźliśmy świetne miejsce na nocleg, nad samą rzeczką, więc było płasko, dostęp do wody :) i na kolacje gulasz po angielsku :D czyli kasza gryczana z gulaszem angielskim i sosem ;) mniamu.
Nawet wykąpać nam się udało w lodowatej wodzie :D także czyściutcy hopneliśmy do worków.
W nocy spokój zakłócił nam samochód, który podjechał na nasze miejsce. Jak się później okazało byli to jacyś złoczyńcy, bowiem ukradli nam reklamówkę ze śmieciami!! :D taka ta Norwegia :D


wiejska szkółka


Norwegowie lubią też duże amerykanskie samochody ;)


Kongsberg




w mieście znajdowała się skocznia i chyba na tę pamiątkę ten latawiec na latarni :)




Numedal


i trochę miłości


gulasz po angielsku :D


miejscówka do spania nad rzeczką, lepsza niż hotel *****

Traska:


  • DST 90.94km
  • Czas 05:07
  • VAVG 17.77km/h
  • VMAX 52.06km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

gdzie jest mój zacisk?!!

Piątek, 17 sierpnia 2012 · dodano: 04.09.2012 | Komentarze 2

Torp - Sorby - Hvittingfoss - przed Kongsberg

Pobudka przed 4, ło matko: za co?!, za co?!czemu tak wczas? jakby później samoloty nie latały ;/ Ale szybko do Pana Przemka do samochodu i półprzytomni docieramy do Pyrzowic. I znowu nasze bagaże na lotnisku największe, duma nas rozpiera, dwa kartony, i wielka ruska torba w kratę z sakwami :) Odprawa i już o 6.10 fruniemy ku przygodzie z nadzieją, że będzie pogoda przynajmniej przyzwoita.
Bagaże docierają bez większych uszkodzeń. Prawie do 10 guzdramy się ze skręcaniem rowerów, przebieraniem i organizowaniem. No i stało się... coś przeoczyliśmy, zgubiliśmy, zapodziało się, wypadło, ukradli ;) zacisk do sztycy od Miśkowego roweru. No i nie ma i nie ma nigdzie, odszukać nie sposób. No ale co było robić trza było jechać, tzn. Misiek musiał jechać z tym obsuwającym się siodełkiem, bo mój krążownik miał się doskonale :D
Wizzair wymaga do transportu rowerów mocniejszego opakowania dlatego musieliśmy gdzieś zostawić nasze. Powrót był zaplanowany na niedzielę, gdy wszystkie sklepy są zamknięte, więc nie bardzo była perspektywa zdobycia nowych. Kartony zostawiliśmy pod schodami na klatce na parkingu. Pan parkingowy, którego zagadałam nie gwarantował, że będą czekały do 3 września, więc na wszelki wypadek napisaliśmy krótką informację na kartonie. Boże przecież jak te kartony by nam ktoś zaiwanił to kłopoty murowane.
Na początku trochę krążymy nie mogąc trafić na naszą drogę. Ale później już idzie gładko. Mijamy kolejne wioski, wypieszczone trawniki, klomby, domki, serce się raduję, że znowu dane nam jest odwiedzić ten kraj.
W Hvittingofoss trafiamy do Sport 1, sklepiku sportowego ze wszystkim co Norwegowi do szczęścia potrzeba i coś na rowerek, coś w góry, na rybki się znajdzie. Michał z panami w języku prawieangielskim ustalił rozmiar zacisku do rowerku, i 50 koron (ok 25 zł) i już rowerek sprawny w 100%. Radość pełna, można teraz jeździć i jeździć. Trafiamy też na szlak rowerowy do Kongsberg, czyli miasta na naszej trasie.
Nocleg znajdujemy na jakiejś polanie. Ilość komarów nas przeraża. Gotujemy oczywiście makaron z sosikiem i hopamy do worów ;]


pogoda ok ;]


graty w fazie wypakowania


skręcanie


prawie po angielsku :D














  • DST 66.31km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:51
  • VAVG 17.22km/h
  • VMAX 46.22km/h
  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień połowiczny

Środa, 15 sierpnia 2012 · dodano: 15.08.2012 | Komentarze 4

Bo to w sumie nie wiadomo co to za dzień, taka środa 15 sierpnia! Bo pakujemy wszystko na rowery, wszystko bez wyjątku i jedziemy do Jaworzna. Tam przepakujemy się w kartony i toboły i dopiero w nocy w piątek zostaniemy zawiezieni na lotnisko. A jutro jeszcze do pracy ;/ Takie prawie wakacje ale jeszcze jakby nie wakacje...
Gdyby nie buciory w góry byłby luz w sakwach, ciuchów mamy mało. Jedzenia udało się zabrać więcej niż ostatnio. W naszym menu będzie królował makaron z różnymi sosami, więc może się zdarzyć, że wrócimy grubsi :P A dzięki temu, że Karolcia od Eli skusiła się na moje buty wspinaczkowe, mogłam zaszaleć w Karmello i zakupić kilogram słodkości :D Michał będzie musiał nad nimi czuwać, bo w przeciwnym wypadku zjem wszystko w pierwszy dzień :P
Eh, chyba jesteśmy gotowi.

Logo jest górskie, bo zamierzamy kilka dni spędzić pałętając się między szczytami Joutenhaimen. Ta góra, która jest w logo to Kyrkja, ot taka ślicznotka pośród olbrzymów.




A o co chodzi z tymi kwiatami w Norwegi? W nawiązaniu do pieśni Bukartyka, że " kobiety jak te kwiaty" tak sobie wymyśliliśmy, że ONA też jest taka niedostępna i kapryśna, że ogromne przestrzenie nie pozwalają na realizację niecnych planów eksploracji :) wie każdy kto tam był. Kraj, którego nie da się zobaczyć na raz, na dwa razy też nie. Ile jeszcze podróży nas czeka, żeby mieć poczucie spełnienia i odhaczenia?!

Relacja live dla grup wsparcia :) będzie się pojawiać w lewej części ekranu.


początek :)

  • Sprzęt noname
  • Aktywność Jazda na rowerze

przygotowanko czas zacząć

Piątek, 10 sierpnia 2012 · dodano: 10.08.2012 | Komentarze 4

Chociaż cel podróży i trasa zaplanowana była już kilka miesięcy temu, to wcale wszystko nie jest zapięte na ostatni guzik. Jutro idziemy po szturm-żarcie :D, bo tak do końca norweskie ceny nie są na naszą kieszeń. Mmmm będzie pysznie :) No i musimy jeszcze ręczniczki szybkoschnące przeszyć i załatwić ubezpieczenie, chociaż cholernie szkoda nam kasy... spróbować się spakować...

Plan trasy jest mniej więcej taki. Zmierzamy w góry, żeby tam pomęczyć kilka podjazdów i zaliczyć parę szczytów ale już na piechotę. Jeśli tylko nie będzie padać bez przerwy nasze serca będą się radować :)
Trasa planowana: